sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział V: Tajemniczy mężczyzna

Oboje postanowiliśmy to przemilczeć, tym bardziej że nic nie było pewne. Jared mógł spotkać kogoś jeszcze, w końcu plaża to miejsce publiczne, a nie zarezerwowane tylko dla mnie i Lucile. Z tego co wiedziałam, to oprócz naszego obozu odbywały się w okolicy jeszcze dwa mniejsze i zwykłe campingi. Pomyślałam, że każdemu uderza woda sodowa do głowy, sławom szczególnie, bo Jared pod wpływem raczej nie był. Tak czy owak, postanowiliśmy zostawić to bez komentarza, a gdyby bratu Shannona aż tak bardzo zależało na spotkaniu tajemniczej osoby, która rzekomo go zauroczyła, wtedy zaczęlibyśmy myśleć. Póki co, mieliśmy na głowie zajęcia i sporo pracy.
- Jeśli to nawet prawda, nie możesz sobie wyobrażać nie wiadomo czego... On nie myśli poważnie o związkach. - Shannon widocznie przejmował się życiem miłosnym brata, bo nic nie wskazywało na to, by mogłoby się w nim coś zmienić.
Obiecałam mu, że sobie odpuszczę, co oczywiście było kłamstwem. Widziałam, że nie podoba mu się zachowanie Jareda, ale nie potrafiłam przestać o tym myśleć, przecież to był sam Jared... Kto by to tak po prostu zostawił?
- Na korytarzu wywiesiłem listę z grupami, sprawdź swoją i przygotuj się na zajęcia. - Wstał od stolika i podążył ku windzie.
- Shannon, zaczekaj. - Podeszłam do niego szybkim krokiem. - Nie przejmuj się tak. Jared na pewno sobie poradzi, wiem to, zawsze sobie radziliście. - Mężczyzna uśmiechnął się jakby na siłę i zaraz zniknął za drzwiami kabiny. W ostatnim momencie wcisnęłam przycisk. - Sprawdzę te grupy.
Gdy znaleźliśmy się na parterze, on podążył do pokoju opiekunów, ja zupełnie w inną stronę. Sprawdziłam plan. Perkusiści zostali podzieleni na cztery grupy. Wraz ze mną, w drugiej grupie byli: Thomas, Adam i Stephanie. Nie znałam ich wystarczająco dobrze, jedynie z widzenia. Żyłam nadzieją, że uda mi się jeszcze zdobyć jakieś znajomości i nie będzie to takie arcytrudne. No cóż, nie posiadałam lekarstwa na plotki, a zdawałam sobie sprawę, że moje opowieści o życiu owadów też nie zdołają zaimponować wszystkim.
- Przepraszam. - Usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się na pięcie, by stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, którego nie miałam przyjemności widywać.
- Benson, czego ty znów ode mnie chcesz?
- Muszę ci coś wyjaśnić. Proszę, wysłuchaj mnie, ale nie tutaj. - Patrzyłam na niego i nie wierzyłam, że to ten, który jeszcze niedawno groził mi i próbował zepsuć wszystko czym się cieszyłam. Jego oczy momentalnie się zeszkliły, a głos łamał się przy każdym wypowiedzianym słowie. Złapał mnie za rękę i ściskał coraz mocniej, gdy tylko chciałam się wyrwać. Zaraz potem znaleźliśmy się za budynkiem, otoczeni przez krzaki naszej wysokości. - To wszystko moja wina. Pewnie o tym nie wiesz, ale mój ojciec pracuje w firmie...
- Benson, do rzeczy. Nie mam zamiaru tu sterczeć i wysłuchiwać ciekawostek o twojej rodzinie.
- Pozwól mi wyjaśnić. - Chłopak spuścił głowę, wziął głęboki oddech i kontynuował. - Oni są konkurentami firmy twojego ojca. Moi rodzice są strasznie zawzięci i nie liczy się dla nich nic poza bogactwem. Najchętniej zostaliby władcami całego świata, a mi nadaliby miano swego podwładnego. Tak naprawdę nie muszą, już dawno się nim stałem...
- Albert, przykro mi, ale co to ma wspólnego z tą całą sprawą?!
- Oni kazali mi to zrobić. Zniszczyć konkurencję.
- Słucham? - Nie mogłam uwierzyć w żadne słowo wypowiedziane z ust tego typka. - Ja jestem konkurencją? Czyją do cholery?!
- Zrozum, ja wcale tego nie chciałem. Nie miałem wyjścia. Musiałem tutaj przyjechać, mimo że wiedziałem, że ośmieszę się przed nauczycielami. Nie umiem grać, nie jestem muzykiem... A przede wszystkim, nie jestem takim człowiekiem za jakiego mnie masz. Wcale nie chciałem ci uprzykrzać wyjazdu, nie chcę dłużej niszczyć życia ludziom, którzy nie podobają się moim rodzicom.
- Dobrze Albert, powiedzmy, że ci wierzę, ale skoro nie chcesz, dlaczego to robisz? Przecież twoich rodziców tutaj nie ma, prawda?
- Nie ma, ale gdybym nie był pod kontrolą, nie robiłbym tego wszystkiego. Przed wyjazdem powiedzieli mi, że wyślą kogoś kto będzie mnie obserwował. To cholernie popieprzone, zawsze tacy byli, a ja nigdy nie mogłem żyć tak, jak chciałem. To są bezmózgowcy zaślepieni przez grubą forsę i interesy. Nie jestem ich synem, jestem służącym w ich złej grze.
- Boże, Albert... - To wszystko nie mieściło mi się w głowie. On był dorosły, ale nawet nie wolałam myśleć co zrobiliby jego rodzice gdyby uciekł, sprzeciwił się czy cokolwiek innego. - I czego ty teraz ode mnie oczekujesz?
- George ma postawić wyrok. Oczywiście wszystko było pomysłem tych bydlaków, a potem spotkałem tego, który mnie śledzi. Wręczył mi grube pieniądze, którymi miałem nakłonić kogoś do czynów wyniszczających ciebie. Glassbury zgodziła się bez wahania, więc większość miałem już z głowy. Sam nie mogłem tego zrobić, bo odesłaliby mnie do domu, a tam na pewno rodzice nie daliby mi już za to żyć. Musisz pomóc mi w tej grze. Choć jednej z tych, których jestem uczestnikiem całe życie. Nikt nie może poznać prawdy, a ty musisz grać pokonaną. Błagam. - Opowiedział wszystko, wyraźnie powstrzymując się od łez i wrócił do budynku.
Nie chciało mi się wierzyć w to wszystko. W życiu nie słyszałam gorszej historii. On nie miał własnego życia, a szczęściem było co? Pochwała za dobrze wykonane zlecenie? Nie wiedziałam jak powinnam postępować. Chciałam mu pomóc, ale wiedziałam, że czego nie zrobię, wciąż będzie to dla mnie niekorzystne. A dla niego... może na dłuższą metę. Od wyjawienia przez Alberta prawdy, czułam się ofiarą. A najgorsze było to, że niczemu nie byłam winna. Rodzice chłopaka uważali mnie za intruza tylko dlatego, że byłam córką ich konkurentów. Tym zawiniłam. A jeśli moja nieobecność ułatwia im jakąś zasadzkę na moich rodziców?
- Lorraine, Lorraine! - Słyszałam kobiece krzyki dochodzące z holu. Był to głos Claudii. W biegu zastanawiałam się, czego ona może ode mnie chcieć i nagle mnie oświeciło.
- Zajęcia! Boże, zupełnie zapomniałam! - Gdy weszłam do budynku, zszokowana kobieta wskazała mi ręką drogę. Bez zastanowienia biegłam dalej, aż do drzwi, na których wisiała karteczka z napisem: "Perkusja". Pociągnęłam za klamkę. Shannon siedział przy instrumencie i od razu wlepił we mnie swe duże oczy. Weszłam do środka i usiadłam na podłodze wśród trzech innych uczniów, przedtem przepraszając za spóźnienie. Karciłam w myślach siebie i całą tą chorą sytuację.
- Jakaś sprawa ważniejsza od muzyki rozprasza cię na tyle, że spóźniasz się na pierwsze zajęcia grupowe, no ładnie. - Jego głos był bardzo poważny, zupełnie inny niż wcześniej, ale nie dziwiłam mu się. Było mi strasznie głupio, kolejny raz. Czułam, że Shannon ma na myśli swojego brata, ale nie wiedział, czego dowiedziałam się chwilę temu. Chciałam mu to wyjaśnić, ale wiedziałam, że nie mogę. Jedyne co mnie tak naprawdę ratowało to talent muzyczny, który posiadałam od dzieciństwa. Nauka nie sprawiała mi dużych problemów i nie trzeba było mi poświęcać zbyt dużo czasu. Jako samouk radziłam sobie nieźle. 
Nie poruszaliśmy dalej mojego tematu, nie było na to czasu. Shannon tłumaczył, że wybrał osoby, które są mniej-więcej na tym samym poziomie nauki, dzieląc je na grupy. I w tym podziale będziemy trenować pod jego okiem, a w razie problemów zaprosi na dodatkowe, ale już osobne zajęcia. Wręczył nam instruktarze w postaci książek, których zalecił używać. Potem przeszliśmy do wspólnej gry, przedtem pracując nad samym werblem. 
Adam był bardzo umięśnionym i zdecydowanym chłopakiem. Widziałam w nas dzikie zwierzęta, ale on jednak górował. Sprawiał wrażenie bardzo cichego i skrytego. Gdy siadał przed instrumentem, wyłaniał swoje prawdziwe oblicze, a raczej instrument wyłaniał jego wnętrze. Uwielbiałam patrzeć na muzyków. To jedno z moich ulubionych zajęć, jakby obserwowanie przeistaczania się w coś prawdziwego, przechodzenia w inny, lepszy świat. Adam wydawał się nie mieć z grą żadnych problemów. A ja, mimo swej pewności siebie, zawsze miałam trudności z liczeniem. To naprawdę niewygodne mieć w głowie liczby, gdy na zewnątrz roznosi cię dziki zryw. Cieszyłam się, że udawało mi się to łączyć, ale mimo wszystko chciałam ćwiczyć, by kiedyś nie zgubić rytmu. 
Zajęcia zaliczyłam do udanych, choć dalej nie mogłam sobie wybaczyć tego, że się na nie spóźniłam. Nie chciałam znów źle wypaść w oczach Shannona, ale to chyba było nieuniknione. Nie wiedziałam czy za karę czy nie, ale czułam jakby nauczyciel poświęcał więcej czasu Stephanie i chłopakom. A może to znak, że grałam na tyle dobrze, że nie potrzebowałam żadnych poprawek czy pouczeń? Wiedziałam jedno. Strasznie zależało mi na tym, aby mężczyzna mnie zauważał. I nie mogłam tego powstrzymać.
Gdy już zbieraliśmy się do wyjścia, Shannon powiedział coś pod nosem, czego nie mogłam zrozumieć. Odwróciłam się, by odejść, ale wtedy mnie zatrzymał.
- Dalej myślisz o Jaredzie, prawda? - zapytał z przejęciem w oczach. Wiedziałam, że w końcu zapyta. A może i nie, może tylko miałam taką nadzieję.
- To nie jest żadna zaskakująca nowość. Odkąd dowiedziałam się o waszym istnieniu, chyba nie ma dnia, w którym o was nie wspominam. 
- Wiesz, że nie to miałem na myśli. - Wciąż trzymał mnie za rękę. 
- Nie, to nie jest jedynym dręczącym mnie problemem. Myślę, że muszę... - zacięłam się na chwilę. Cholerna prawda cisnęła mi się na język. Przewróciłam w dłoni książkę. - ...przeczytać ten instruktarz. 
Nie mogłam nic wyjaśnić. Bałam się. Spojrzałam mężczyźnie w oczy i wyszłam. Miałam poczekać na zebranie George'a oraz całej reszty w pokoju, ale tak naprawdę starałam się ograniczać towarzystwo moich współlokatorek. Ostatecznie zostałam w holu i zaczęłam przeglądać nową książkę. Nie zauważyłam w niej żadnych informacji, które byłyby dla mnie jakąś nowością, ale dobrze było sobie przypomnieć niektóre pojęcia.
Kilka minut później, nadszedł Shannon z Glassbury, potem Albert, a na końcu dziewczyny i pan George, który bez zastanowienia przeszedł do rzeczy.
- Opiekunka została oskarżona i nie będzie już pracowała w ośrodku. - Oznajmił mężczyzna z przygnębieniem. - Nie chciałem, aby tak to się skończyło, jednakże zdaniem uczniów to będzie najlepsze. Mimo przeprosin i zapewnień pani Glassbury, obozowicze boją się kradzieży. Nie dziwię się, ale nie zachowujcie się nieprzyjemnie w jej stosunku. Wydalenie z obozu jest naprawdę srogim ukaraniem, więc postarajcie się chociaż nie wypinać żądeł podczas pożegnania.
Nie było już więcej potrzeba, lecz Albert postanowił jeszcze dolać oliwy do ognia. Nie patrzył już na mnie złowrogo jak przedtem, ale starał się utrzymywać ten sam ton głosu. Widziałam jak stara się mnie osądzić i nie zamierzałam się mu sprzeciwiać.
- To Lorraine jest winna, ona dopuściła do tego wszystkiego.
- Albercie, sprawa została już wyjaśniona. Nie mam pojęcia jaka była prawda, wiem tylko to, co zostało nagrane. W resztę już nie wnikam, ale nie wierzę, że nie maczałeś paluszków w tym całym bałaganie, więc nie myśl sobie, że zostaniesz bez winy. Myślę, że na tym zakończymy. - Mężczyzna odetchnął na chwilę. - Melanie, masz czas do jutra, by spakować swoje rzeczy i pozamykać resztę spraw.
Po tych słowach, postanowiliśmy się rozejść. Zerknęłam jeszcze na plan i okazało się, że w nocy wychodzimy do klubu. Pomyślałam, że przyda mi się trochę rozrywki, bo w ostatnich dniach wyglądem zaczęłam przypominać zombie. Może choć odrobinę uda mi się zapomnieć o tym, co dręczyło mnie przez cały czas.
Nie wychodziłam z pokoju do czasu kolacji. Dziewczyny jak zwykle się gdzieś porozchodziły, więc znów miałam okazję pobyć w samotności. Wykorzystując czas wolny, napisałam list do rodziców.

Drodzy Rodzice!
Już powoli przyzwyczajam się do tego miejsca. Lekcje nie są takie trudne i radzę sobie całkiem nieźle pod okiem (uwaga) Shannona Leto. Pamiętacie go z moich opowieści, z koncertów? Nie chcielibyście widzieć mojej miny, gdy go zobaczyłam. Ale to nie wszystko. Spotkałam też jego brata, Jareda. Zupełnie przypadkiem, na plaży. I kto tu jest farciarą?
Czas mija w bardzo wolnym tempie, co sprawia, że coraz bardziej tęsknię. Tutejsze sale z instrumentami przypominają mi o naszym domowym studiu, w którym kiedyś przesiadywałam paręnaście godzin. Wyszło mi to na dobre, ponieważ nie czuję tu takiego stresu i moja samoocena nie spada, jak to kiedyś bywało. Ale chciałabym wiedzieć co u Was... Nie macie żadnych problemów? Proszę, bądźcie ze mną szczerzy. W pracy wszystko w porządku? Mam nadzieję, że nie przemęczacie się za bardzo. Ja pozwalam sobie na odrobinę rozrywki.
Pamiętajcie żeby się nie zamartwiać. Praktycznie zawsze to robiliście, ale jeśli chodzi o mnie, zupełnie nie ma powodu. Radzę sobie dobrze. Odpiszcie jak najszybciej, bardzo mi na tym zależy. 
Całusy,
Lorraine.

PS. Miałam opowiedzieć wam o mojej koleżance Judy, lecz wolę napisać, że wszyscy są tutaj bardzo sympatyczni, dogadujemy się.

Naprawdę nie chciałam ich zamartwiać, wiedząc, że ciągle się coś zmienia. A na pewno dużo zmieniłoby się do czasu odebrania listu przez rodziców. Poza tym, jeśli mają problemy w pracy... Ach, wolałam o tym nie myśleć. Nie chciałam wiedzieć, że może być coś nie tak, a gdybym opowiedziała im o moich utrapieniach, znów martwiłabym się o to, co o tym sądzą. I na pewno nie byłoby lepiej, ani dla nich, ani dla mnie.
Dziewczyny wparowały do pokoju ze śmiechem. To było trochę zaskakujące, bo już dawno nie widziałam ich takich wesołych. Co więcej, uśmiechały się do mnie szeroko, po czym Judy spytała:
- To jak? Robimy dziś nasze słynne "wejście smoka"?
Nie powiem, zaskoczyło mnie to pytanie. Już dawno straciłam nadzieję, że chcą abym w czymkolwiek z nimi uczestniczyła. Pomyślałam, że pewnie zaczęły odzyskiwać do mnie zaufanie po wyjaśnieniu sprawy, co bardzo mnie cieszyło.
- Ja jestem za! - Odezwałam się pierwsza i wyciągnęłam z szafy bordową sukienkę z delikatnego materiału.
Rozpoczęłam omawianie szykownych stylizacji, które próbowałyśmy potem odzwierciedlać na sobie. W tamtym czasie poczułam, że sytuacja z kradzieżą idzie w zapomnienie. Przynajmniej dla dziewczyn, bo dla mnie nieszczęsna gra wciąż trwała.

~

Przed klubem było mnóstwo ludzi. Większość stanowiły wystrojone babeczki po trzydziestce na minimum dziesięciocentymetrowych szpilkach. Były one kompletnym i bardzo rzucającym się w oczy przeciwieństwem moich trampek. Zanim wygodnie weszłam do budynku, który huczał klubową muzyką, zaczęłam rozmyślać nad tym, że bardzo różnię się od innych ludzi i zastanawiałam się, czy to nie jest czasem złe. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ktoś udowodni mi, jak bardzo myliłam.
Wewnątrz panował straszny tłok oraz nieprzyjemny zaduch. Łapałam resztki świeżego powietrza, które w większości stanowił dym papierosowy. Wśród tańczących ludzi, otaczali mnie także ci, którzy non-stop się obściskiwali. Brzydziło mnie to niezmiernie, więc zamiast się tym przejmować, zamówiłam shoty, które od razu mnie rozluźniły. Bar z kolorowych neonów i moje swobodne pląsy przy remixie No Beef, to dwie z niewielu rzeczy, które dotąd mam w głowie z owej nocy. Jednak tą najważniejszą stał się pewien obraz. Jared. Jared rozmawiający z Shannonem, który w pewnym momencie przyszedł do mnie i zaprosił do tańca. Czy to sen, czy to jawa? A może to nie był tylko taniec? Dowiedziałam się później.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział IV: Niespodzianka

W pokoju byłam pierwsza. Podejrzewałam, że dziewczyny są jeszcze na przesłuchaniach. W pomieszczeniu panował nieład, więc postanowiłam trochę posprzątać. Włączyłam radio i wpierw zaczęłam poszukiwać stacji z muzyką rockową. Po niedługim czasie w końcu znalazłam. Właśnie leciał Jeremy zespołu Pearl Jam.
Gdy wyrzuciłam wszystkie śmieci i zabierałam się za czyszczenie powierzchni mebli, ktoś zapukał do drzwi. Po otworzeniu ich, spostrzegłam Lucile. 
- Przejdziemy się po plaży? - spytała, lecz z wahaniem w głosie. Dostrzegła, że jestem trochę zajęta.
- Jasne, ale muszę tu jeszcze trochę ogarnąć. 
- Pomogę ci. - Zadeklarowała i nie czekając na moją opowieść, co o tym myślę, a myślałam, że nie chcę marnować jej wakacji na sprzątaniu, zabrała się do roboty.
- Lucile!
- Cicho bądź. Razem zrobimy to szybciej. 
Nie miałam głosu w tej sprawie. Nie wiedziałam czego się po niej spodziewać, ale to lubiłam. Odkąd się poznałyśmy, zawsze mnie zaskakiwała. Gdy ja pucowałam szklanki, Lucile latała z miotłą w rytm muzyki. Nawet męczące czynności potrafiła przemieniać w coś, co zaczęło sprawiać przyjemność. Po zaledwie dziesięciu minutach, cały pokój błyszczał się i pachniał limonkową wonią chemicznych pomocników. 
- Nawet nie wiem jak ci dziękować. Za to i za towarzystwo. - Obdarzyłam ją wdzięcznym spojrzeniem, na co ona machnęła ręką ze śmiechem. 
- Dobra, dobra. Teraz idziemy się odświeżyć i wychodzimy z tej nory. Spotykamy się za pięć minut w holu. 
I wyszła. A ja zniknęłam w łazience, by doprowadzić się do porządku. Po krótkim prysznicu włożyłam na siebie zwiewną sukienkę w kolorowe paski i rozpuściłam włosy, pozwalając uwolnić się niedbałym falom, które na swój sposób wyglądały całkiem dobrze.
Gdy wychodziłam z pokoju, zdziwiło mnie, że dziewczyn jeszcze nie ma, ale nie przejmowałam się znacznie tym faktem. Z Lucile spotkałam się w umówionym miejscu. Ona też ubrała sukienkę, jednak białą i dużo krótszą. Miała bardzo zgrabne nogi, które często odsłaniała. Chyba zdawała sobie sprawę z tego, że jest piękną kobietą. Uśmiechnęłam się na tę myśl, ponieważ miałam wrażenie, że w ostatnich czasach bardzo dużo ludzi, szczególnie tej płci, ma mnóstwo kompleksów. I nawet te, które są piękne, powtarzają, że wcale tak nie jest. Cieszyłam się, że chociaż od niej tego nie usłyszę i nie będę musiała się z nią sprzeczać oraz udowadniać jej jaka naprawdę jest.
Na plażę szłyśmy ścieżką prowadzącą przez niewielki las. Gałęzie trzaskały nam pod japonkami, a szyszki obijały się o nasze stopy. Zdecydowanie wolałyśmy to i śpiew ptaków niż podążanie drogą przy nieustającym ruchu ulicznym. Po kilku minutach trzaski ustały, a naszym oczom ukazało się miejsce usypane miękkim piaskiem, który kończył się nad brzegiem czystego oceanu. Akurat w tym miejscu nie było dużo ludzi, co nas bardzo ucieszyło. Opadłyśmy na kolana, śledząc ruch i wysokość fal. Na myśl przyszła mi rozmowa z Judy. Wtedy myślałyśmy, że nic nas nie rozdzieli.
- Głupia Glassbury - zaklęłam pod nosem.
- Co mówiłaś? - Lucile posłała mi pytający wzrok.
- Nic, nic. - Uspokoiłam ją i dalej wgapiałyśmy się w ocean.
Odgłos szumu fal i ciepłe powietrze ukoiło mnie do snu. Tak mogłam odpoczywać zawsze. Jednak nie było mi to dane. Chociażby wtedy. Lucile gwałtownie szarpnęła mnie za rękę i pisnęła mi wprost do ucha. Od razu podniosłam się na nogi.
- Co?! Co?! - krzyczałam w jej stronę z przerażeniem, ale ona na mnie nie patrzyła. Jej wzrok wędrował za jakimś punktem gdzieś za mną. Odwróciłam się.
Na to, co zobaczyłam też pisnęłam i miałam nadzieję, że nie było tego słychać. Przetarłam oczy z kilkanaście razy. Mężczyzna w ciemnej bluzie z kapturem, który zakrywał jego długie włosy, niebieskie spodenki, skarpety koloru khaki, a do tego klapki wyglądające prawie tak, jak kapcie mojego dziadka kupione na corocznym bazarze. Na gwiazdę to on nie wyglądał, ale gwiazdą był. Przynajmniej mojego nieba. Brat mojego idola. Mój idol numer dwa. Jared Leto. Wędrował samotnie patrząc się przed siebie, a w ręku trzymał jakiś kij. Czy to naprawdę on? Taki niezauważalny, jednak tak różny od wszystkich. Wymieniłam z dziewczyną zdziwione spojrzenia, po czym pobiegłyśmy w jego stronę prawie wykładając się na glebę. Już na nas patrzył.
- Jared! - Starałam się nie krzyczeć, ale nie za specjalnie mi to wyszło.
- Fanki! - Wyszczerzył olśniewająco białe zęby i ręką odsłonił kosmyki włosów rzucające się na jego twarz. Jednak największą uwagę przykuwały te niezmiernie niebieskie oczy, które nie były nawet odrobinę porównywalne do koloru nieba, oceanu, ani żadnej rzeczy na świecie. - Co słychać?
- Co słychać? - powtórzyła Lucile, jakby chciała żebym jej podpowiedziała. Jared ciągle nas obserwował i widocznie świetnie się bawił, bo cieszył go ten widok ogłupiałych kobiet niezmiernie. Postanowiłam w końcu coś powiedzieć, bo moja towarzyszka kompletnie straciła głowę, prawie jak ja, ale trochę gorzej.
- Shannon tu jest...
- Wiem. Spędzamy tu wakacje... razem, ale jednak osobno. Spotkałyście go już?
- Yyy... no ten... - Obróciłam głowę do Lucile, która za wszelką cenę próbowała coś z siebie wydusić.
- Biegał z nami po pokojach! - krzyknęła triumfalnie. Myślałam, że wybuchnę ze śmiechu. Jared też się zaśmiał.
- Jest naszym... to znaczy moim nauczycielem z obozu.
- Uczysz się grać na perkusji? - zapytał mnie mój idol numer dwa. Aż trudno było uwierzyć. Rozmawiał z nami, to znaczy ze mną, bo z Lucile próby się nie udały, ale rozmawiał i co więcej, traktował nas jak dobre koleżanki.
- Tak... Jared, ja nie wierzę. - Wyciągnęłam ręce do uścisku i przymknęłam oczy, aż poczułam przyjemne ciepło i piękny zapach męskich perfum.
- Ja też nie. - Odpowiedział, poklepując mnie po plecach, po czym odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy. Potem przycisnął do siebie moją koleżankę, na co ona prawie umarła i zamieniła się w posąg. - Nigdy nawet nie myślałem o tym, że będę miał fanów, a mam nawet coś więcej.
- Echelon. - Podsumowałam jednym słowem. Tak, należałam do tej rodziny i byłam z tego bardzo dumna. Co za szczęście mnie spotkało, żeby mieć ich przy sobie? Byłam na trzech koncertach zespołu, ale zawsze byli dla mnie nieosiągalni i nawet nie myślałam o tym, że kiedyś uda mi się z nimi porozmawiać. Następna płyta i trasa nie wydawała się nadejść zbyt prędko, przez co już prawie straciłam nadzieję. Nawet nie śniłam. Niech mnie ktoś uszczypnie.
- Dokładnie - potwierdził Jared. - Robimy wspólne zdjęcie i do zajęć, bo naskarżę na was bratu, że się szlajacie z nieznajomymi! - Jego głos nabrał śmiesznej stanowczości.
Wszystko działo się tak szybko, jakby minęła zaledwie minuta, a spędziłyśmy z nim prawie pół godziny. Wspaniały człowiek. Zrozumiałam, że kocham go jeszcze bardziej niż przedtem. Zapisałyśmy te chwile w pamięci oraz na karcie aparatu, po czym Jared pomachał nam i odszedł. Czy to był sen? Z pewnością dla Lucile, która dalej stała tak samo, ale byłam zmuszona wyrwać ją w końcu z błogiego stanu, gdyż musiałyśmy już wracać do ośrodka. Wystarczyło tylko kilkanaście szarpnięć i jeden mały plaskacz w zaczerwieniony już policzek.
- Lu, idziemy. - Dziewczynie pociekły łzy. W końcu i ja zaczęłam płakać i bez słów podążyłyśmy w stronę naszego celu, którym niestety nie był Jared Leto.
Słońce powoli zachodziło, a niebo przykryły ciemniejsze obłoki. Chłodny powiew wiatru zwiastował szybkie nadejście niekończącego się wieczora, którego wspomnienia już nie opuszczą.
Tam gdzie się spotkałyśmy, tam się rozstałyśmy, by zabarykadować się w swoich pokojach do samej kolacji. Myślałam, że zastanę w środku moje współlokatorki, jednak znów żadnej z nich tam nie było. W holu też panowały zadziwiające pustki. Zaniepokojona wróciłam do recepcji, by zapytać czy Claudia nigdzie ich nie widziała. Dowiedziałam się, że wiele osób wyszło gdzieś tuż po przesłuchaniach, już spory czas temu i jeszcze nie wróciło. Sprawdziłam czy czasem prócz zajęć z popołudnia nie było nic organizowane, ale okazało się, że nie, a nawet jeśli to przecież bym o tym wiedziała. Podążyłam więc do pokoju opiekunów i pukałam kilkakrotnie do drzwi, ale tu też żadnego znaku życia. Pozostało mi więc czekanie u siebie. Położyłam się na łóżku i próbowałam wyciągać z głowy cudowny głos Jareda. Przypominałam sobie każdy jego ruch, każde spojrzenie... Tak samo z Shannonem, ale jego obecności byłam pewna przez co najmniej te dwa miesiące, a Jared... Na tym kończyły się przemyślenia w samotności. Znów przysnęłam, ale obudziły mnie rozmowy i głośne stukania szpilek o podłogę. Współlokatorki nadchodziły. Gdy weszły do środka, wszystkie obdarzyły mnie zdumiałym spojrzeniem, po czym zilustrowały dokładnie wnętrze pokoju. Shirley miała spódniczkę tak krótką, że widać jej było dosłownie pół tyłka. Judy założyła krótkie spodenki z wysokim stanem, ale do tego obcisłą koszulkę z dużym dekoltem. Co tu dużo mówić, wyglądały odrobinkę wulgarnie, czego bym się po nich nie spodziewała, ale ostatnio i tak już nie wiedziałam co myśleć. 
- Była jakaś impreza? - Spojrzałam na zegarek - dziewiętnasta - to pora na imprezowanie? - pomyślałam.
- Nie - odpowiedziała Claire, patrząc się na dziewczyny. - Podobno Jared gdzieś tutaj był, Shannon się wygadał.
- I jak? Widziałyście go? - Starałam się nic nie chlapnąć. Teraz już rozumiałam ich stroje.
- No... - Shirley spuściła głowę. - Mówią, że już rano gdzieś wyjechał w pilnej sprawie...
Postanowiłam, że nic nie powiem o spotkaniu, ani zdjęciu, choć bałam się, że odczytają to z mojej twarzy. Starałam się grać niewzruszoną. 
- A ty? - Popatrzyła się na mnie Judy. - Co robiłaś? 
- Hmm... sprzątałam.
- No tak... Pięknie, dziękujemy.
- Nie ma sprawy.
Wyszłam z pokoju, bo nadal czułam się jak intruz. Odczuwałam też napięcie, widocznie wolały zachować do mnie dystans.
Przy kolacji rozmawiałam z Lucile o tym, jak poszły nam zajęcia. Tak jak przypuszczałam, trochę niekontrolowanie zaczęłam komplementować Shannona, a Lu cieszyła się razem ze mną, że trafił mi się taki nauczyciel. Ona kształtowała się w grze na wiolonczeli u Rufusa Gautdiego, który był sympatycznym aczkolwiek dosyć poważnym człowiekiem. Też był już po czterdziestce i ani trochę nie przypominał Shannona, który pomimo swojego wieku dalej wyglądał i zachował się na dwudziestoparolatka, ale nie na tym miałyśmy się skupiać. Tak czy inaczej, obie byłyśmy zadowolone z pierwszych zajęć.
George zapytał nas czy chcemy ognisko, jednak tylko kilka osób było chętnych, więc ostatecznie padło na noc w ośrodku. Do czasu, gdy nie zostałam w pokoju, nie widziałam nigdzie Shannona. Przyznaję, że już trochę tęskniłam. Prócz naburmuszonych dziewczyn, do samego rana nie spotkały mnie żadne niespodzianki.

~

Nadszedł czas sądu ostatecznego. Po godzinie ósmej, ja, moje współlokatorki oraz opiekunowie z Glassbury i oczywiście Albert, zostaliśmy zwołani do holu, gdzie każdy miał przedstawić swoją wersję wydarzeń co do zaginionych pieniędzy. Oczekiwałam i mojego nauczyciela, jednak niestety się nie pojawił. Opiekunka, która tamtej nocy krzątała się po korytarzu i weszła do naszego pokoju, najpierw tłumaczyła, że coś u nas zostawiła i musiała pilnie to odzyskać. Myślałam, że George jej uwierzy, ponieważ chyba przećwiczyła sobie dokładnie swój plan wydarzeń, dosłownie go wyśpiewywała. Była tak wiarygodna, że nawet ja sama zaczynałam jej wierzyć, ale George stwierdził, że gdyby tak było z pewnością poczekałaby na nas, aż same jej to oddamy i zapytana potem, jaką rzecz musiała tak pilnie odzyskać, rozproszyła się, po czym odpowiedziała, że telefon. Następnie Judy opowiedziała całą sytuację z tym jak znalazła pieniądze w mojej kosmetyczce, więc tuż po niej broniłam swojej osoby, że nie wiem, jak to się stało, bo nie wiedziałam, gdzie ona chowa pieniądze. Dodałam, że jeśli uznają mnie za winną, mogę opuścić obóz, jednakże nic nie zrobiłam i póki mogę, chcę bronić swojego stanowiska. Albert ciągle wskazywał na moją winę. Powiedział, że akurat krążył niedaleko i widział jak wkładam pieniądze Judy do swoich rzeczy. On także opisał tę sytuację bardzo realnie, ale tutaj odezwała się Shirley. Powiedziała, że to niemożliwe, bo widziała go w tym czasie na ognisku. Tego już nie mogliśmy jednak sprawdzić, bo przed plażą nie było żadnych kamer. Aż nareszcie nadszedł moment zbawienia. Uważnie obserwowałam Glassbury, która skwasiła się niezmiernie i w końcu krzyknęła:
- No dobrze, już dobrze! Powiem całą prawdę, ale to nie moja wina! No... to on mi kazał! - Kobieta już prawie zalała się płaczem, gdy wreszcie wskazała na Alberta. 
- Kazał? Proszę cię... - zaczął George. - To jest uczeń, on jest pod twoją opieką, to ty możesz mu wydawać rozkazy, a nie on tobie!
Przyglądaliśmy się tej sytuacji osłupieni. Kto by się tego spodziewał? Nie wiedziałam, co się dzieje.
- On mi zapłacił... - Jej wzrok powędrował na podłogę. - George, wiesz jaka jest moja sytuacja finansowa.
- Że co, Benson?! - krzyknęła Judy. - Kazałeś zapłacić za schowanie moich pieniędzy? Jak, jak... głupim trzeba być? Co takiego zrobiła ci Lorainne, że posuwasz się do czegoś takiego?
- Ona kłamie - stwierdził po chwili Albert. 
- Albercie, Melanie... zapraszam was do siebie. - Odparł wyraźnie zmęczony całą sytuacją. - Wy wróćcie do pokoju, po zajęciach postawię wyrok. 
Wtedy wreszcie doczekałam się przeprosin. Nie były one takie jakich oczekiwałam, ale ważne, że były. Napięcie, które wcześniej czułam w powietrzu, zniknęło bez śladu. Czułam, że wszystko się wyjaśni i  nie zostanę niesłusznie osądzona, a dziewczyny wreszcie mi zaufają. Miałam sporo powodów do spokoju, ale ciągle zastanawiałam się nad tym, dlaczego Albert zapłacił opiekunce? Skoro dał jej pieniądze... Musiał być bardzo zdesperowany i co nim kierowało? I dlaczego Glassbury się na to zgodziła? Na Boga, przecież ona jest opiekunką tych wszystkich obozowiczów! Kilka lat! W każdym razie, wierzyłam, że prawda wyjdzie na jaw i nie będziemy musieli na nią zbyt długo czekać.
Gdy poszłam sprawdzić plan zajęć, Shannon akurat je wywieszał na tablicy w holu.
- Cześć garnku.
Odwrócił się odrobinę rozkojarzony, ale potem jak zwykle obdarzył mnie szerokim uśmiechem.
- To teraz tak nazywacie nauczyciela?
- Ja nie mogę cię nazywać garnkiem, a ty możesz nas?
- Nie, ja mam większe prawa.
- Na przykład wywieszanie planu zajęć? - Zaczęłam się głupkowato chichrać, ale jego też nic przed tym nie powstrzymało. Nie potrafiliśmy być poważni w swoim towarzystwie. Czułam jakbyśmy stawali się dobrymi przyjaciółmi, ale potrzebowałam więcej czasu, tymczasem on krzątał się gdzieś nie wiadomo gdzie. W każdym razie daleko ode mnie. Chciałam jego towarzystwa, tak jak pewnie większość uczniów. Im więcej było, tym więcej chciałam. Chyba powoli się uzależniałam.
- Na przykład spacer z innymi garnkami na kawę. Co ty na to?
- No wreszcie! - pomyślałam. Nie czekał na odpowiedź wprost z ust, jakby czytał mi w myślach.
Zerknęłam na chwilę na plan i wiedząc, że dopiero za godzinę są kolejne zajęcia, spokojnie podążyłam za Shannonem. A nawet jeśli za te sześćdziesiąt minut miałby skończyć się świat, poszłabym na tę kawę. Tak, mogłabym tak skończyć.
Windą wjechaliśmy na samą górę budynku, czyli na wielki taras z mini-ogródkiem, leżakami i czterema stolikami z bambusa. Usiadłam przy jednym z nich, a mój opiekun przygotował nam po filiżance kawy. Gdy była gotowa, usiadł naprzeciwko mnie i stuknęliśmy kubkami na toast.
- Za twój talent - odrzekł z uśmiechem, na co zlałam się rumieńcem. Nie potrafiłam nic powiedzieć, więc upiłam łyk kawy. Była pyszna! Nigdy w życiu nie piłam lepszej kawy. W końcu ma się ten fach. Rozkoszując się smakiem napoju, słuchałam mojego towarzysza. - Żałuję, że nie byłem na spotkaniu...
- Nie masz czego żałować, jak zwykle wielki zamęt. Naprawdę nie chcę o tym mówić.
- Mam nadzieję, że już cię o nic nie oskarżą. A ja... Jared chyba stracił głowę. - Na to ostatnie zdanie, prawie wylałam na siebie przygotowane złoto z kofeiną.
- Co zrobił?
- On potrzebuje dużo pracy, bo te wakacje źle na niego wpływają. Dzwonił do mnie podobno z pilną sprawą, a co się okazało? Chłopak się chyba zakochał. Paplał coś, że spotkał jakieś dziewczyny na plaży wczoraj przed wieczorem, podobno z pobliskiego obozu i żebym uważał, bo za którąś z nich wyjdzie. Wiesz, cieszyłbym się jakby sobie kogoś w końcu znalazł, ale on już chyba nie ma głowy do takich spraw. Jest niepoważny.
Przez ten cały czas, gdy Shannon opowiadał czułam, że moje wnętrzności latają we mnie jak na rollercoasterze.
- Uważaj, kawa! - krzyknął wyrywając mi kubek z rąk. - Co się z tobą dzieje?
- Shannon, to chyba byłam ja.

środa, 6 sierpnia 2014

Rozdział III: Szukanie prawdy

Nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli, nie wszystko będzie wyglądało tak, jak oczekujemy. Wyjazd na obóz mojego życia był tego chyba najlepszym przykładem. Nie potrafiłabym zliczyć ile razy układałam sobie perfekcyjne scenariusze, jak długo zastanawiałam się ile przyjaciół dzięki temu wyjazdowi zyskam. Te wszystkie cudowne wyobrażenia nawet nie dążyły w stronę rzeczywistości, ale rozliczyły się ze mną, zostawiając mi jedno jedyne, o którym nigdy bym nie pomyślała. Idola, który właśnie siedział przede mną i z którym mogłam rozmawiać.
- Przepraszam, zamyśliłam się... - Zrobiło mi się strasznie głupio. Nie rozumiałam tego, że jakiś durny pacan zwany Albertem, albo Albert zwany durnym pacanem, mógł odwrócić moją uwagę od jednego z najcudowniejszych ludzi na świecie. 
- Widzę, że się czymś za bardzo przejmujesz - oznajmił, spoglądając na mnie z troską, przez co musiałam zatopić oczy w talerzu, bo czułam, że moje poliki płoną. - Chodzi o tą grę zespołową? Przecież...
- Wiem. Nie, to nie to. Nic takiego, po prostu nowe miejsce, towarzystwo... ciężko to znoszę, ale nieważne. Już jest dużo lepiej. - Podniosłam głowę i skrzywiłam usta w nieszczery uśmiech. 
- Mam taką nadzieję. Po obiedzie zabieram was na krótkie przesłuchanie, każdego po kolei, by każdy z was mógł się wykazać. Pytałem czy nie chciałabyś może pomóc mi w roznoszeniu notek informacyjnych po pokojach, ale może lepiej zrobi ci jakiś odpoczynek w samotności, przemyślenie spraw...
- J-ja? Nie, nie. Bardzo chętnie pomogę! Odpoczynek? Myślę, że wręcz przeciwnie, muszę mieć jakieś zajęcie. 
Normalnie nie byłabym chętna do takich rzeczy, ale skoro sam Shannon mnie poprosił... Zdawało się, że tylko on mógł mi poprawić humor i pozwolić zapomnieć o całym świecie. Po posiłku, rozeszliśmy się do pokojów, ale przedtem obiecał, że spotkamy się za dwadzieścia minut w holu i tam mi powie co mam robić. Ciągle w głowie miałam sytuację z Judy, ale nie byłam smutna. Wręcz przeciwnie, szalałam ze szczęścia na myśl, że spędzę południe z moim nauczycielem. A co do tych pieniędzy, wierzyłam, że wszystko się wyjaśni, tylko powinnyśmy obie trochę ochłonąć. Wiedziałam, że nie było mowy, aby w tym czasie mi uwierzyła. 
W holu byłam dużo przed czasem, ale spotkałam tam Lucile, która skarżyła się na jakieś robale w jej pokoju. Była wręcz roztrzęsiona i prawie płakała, poza tym, krzyczała, że prędzej zamieszka na ulicy niż tam wróci. Słuchając jej, aż nie mogłam uwierzyć, że aż tak można przejąć się małymi zwierzaczkami. Niewiarygodne jak wielu różnych typów ludzi uczestniczyło w tym obozie. 
Gdy dziewczyna odrobinę się uspokoiła i przysiadła na kanapie, czekając aż ludzie zajmujący się odkażaniem, oczyszczą pokój, postanowiłam poczekać razem z nią. 
- Jestem Lorraine. - Przedstawiłam się i wyciągnęłam rękę do uścisku, jednak widząc jej niezainteresowanie, schowałam ją z powrotem do kieszeni bluzy. 
- Ta, wiem kim jesteś, słyszałam o tobie - sparaliżowała mnie wzrokiem, a na jej słowa nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale pierwsze co mi przyszło do głowy to było to, że pewnie bezczelny opowiedział już o mnie wszystkim. Takie życie. 
- Słuchaj, nie wiem kto, a tym bardziej co, o mnie tyle nawija, ale nie zamierzam się bronić. Mam tylko nadzieję, że nie będziesz kolejną osobą, która oceni mnie po plotkach. Chciałabym mieć tu z kimś pogadać, o dużo nie proszę, zainteresuje mnie nawet to, co zjadłaś na śniadanie.
- Śmiała z ciebie laska. 
- Wiem, ale przed robalami też czasem uciekam. Straszne są nie? Te ich wielkie oko cyklopa śni mi się po nocach, a te zgrabne, owłosione nóżki... Ciekawe po ile tam u nich sprzedają golarki? Pewnie tylko tym bogatym, bo coś rzadko które nie mają owłosienia... Biedaczki. - Zaczęłam się śmiać, a po dłuższej ciszy Lucile także wybuchnęła śmiechem. Cieszyłam się, że zdołałam komuś poprawić humor. Może chociaż ona nie będzie uważała mnie za osobę, którą trzeba omijać szerokim łukiem. Za dziwną - proszę bardzo, ale mam nadzieję, że chociaż w ten pozytywny sposób.
Shannon już czekał i przyglądał się nam z uśmiechem, po czym zrobił pytającą minę, na co wyszczerzyłam zęby na znak, że wszystko w porządku. Podszedł do nas i zmierzył wzrokiem koleżankę. Szybko zabrałam głos.
- Chciałabyś pomóc nam w roznoszeniu notek? - zapytałam. Oczywiście wolałam być sam na sam z moim idolem, ale w ostatnim momencie pomyślałam, że gdy spędzę więcej czasu z Lucile, pozwoli mi to na nawiązanie z nią jakichś lepszych relacji. A przy moim opiekunie też nie wyjdę na dziewczynę, która nie potrafi się zintegrować.
Lucile była zachwycona tym pomysłem i mimo że należała do innej grupy, miała innego opiekuna, też pragnęła spędzić trochę czasu ze sławnym perkusistą. Co jakiś czas stukała mnie w ramię, chichotała wskazując na jego umięśnienie i podgadując na ucho komentarze odnośnie jego cudownej budowy ciała. Jak na początku mnie u wszystkich takie zachowanie irytowało, ona robiła to w taki sposób, że sama nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. I trudno było uwierzyć, że byłyśmy pełnoletnie. Może na takie wyglądałyśmy, ale wciąż odzywała się w nas mentalność nastolatek. Najśmieszniejsze jednak było to, że Shannon nic nie słyszał i myślał, że to z jego żartów się tak chichramy, więc coraz bardziej się w to wczuwał i było cudownie. Gdy mój opiekun któryś raz z kolei pukał do drzwi, potem chowając się za rogiem i wyskakując z wypuszczonym na wierzch językiem, przy tym wydając triumfalny okrzyk, przypomniało mi się dzieciństwo. 
Nie było ono zbyt kolorowe. Rodzice bardzo dużo pracowali, nie było ich cały dzień w domu. Czasem nawet zostawali w pracy jeszcze po godzinach. Wtedy przesiadywałam u sąsiadów. Mieli oni dzieci, Stuart, chłopak w moim wieku, z którym do dziś się przyjaźnię i jego trzech braci - Henry, David i Tom, którzy jakiś czas temu wyjechali do Europy z resztą rodziny. Stuart został sam, ale ma własną firmę w Kanadzie i żyje na wysokim poziomie. Często kontaktujemy się ze sobą i jeszcze przed moim wyjazdem parę razy się spotkaliśmy. Wtedy wspominamy sobie te dawne przygody kiedy niczego nie potrzebowaliśmy prócz swojego towarzystwa, a największą frajdą były wspólne zabawy na podwórku. Spędzaliśmy ze sobą całe dnie i czasami także noce, bawiąc się w chowanego, w berka, robiąc schrony, czy uciekając przed wyimaginowaną lawą. Och, co to były za czasy. Shannon niezmiernie przypominał mi młodego Stu i na widok jego wyczynów, przywołujących wspomnienia, uroniłam kilka łez.
- Hej! Co jest? - zapytała Lucile, zwracając tym samym uwagę naszego towarzysza.
- To ze śmiechu, przestańcie już, błagam, bo zaraz wybuchnę. - Zgięłam się w pół. Nie przyznałam się do tego, o czym myślałam, ale nie była na to pora. Nie chciałam niszczyć tak świetnego południa.
Po obejściu wszystkich pokoi, zmęczeni wspólnymi wybrykami przysiedliśmy razem po obu stronach korytarza i oparliśmy się o ściany, z których bił przyjemny chłód. Patrzyliśmy się na siebie i chichotaliśmy, przypominając sobie i naśladując miny ludzi, którzy niczego nieświadomi otwierali drzwi. Dawno się tak nie bawiłam i jak mniemam, reszta mojego towarzystwa tak samo. Pomyślałam, że jednak zaproponowanie zajęcia Lucile było jedną z moich lepszych decyzji w ostatnich dniach. Cieszyło mnie, że Albert nie wiedział o mojej nowej znajomości i nie będzie próbował jej popsuć, ale nawet jeśli dowiedziałby się, ostrzegłam dziewczynę przed plotkami. Wszystko miało się ku dobrej drodze. W końcu, przecież po burzy zawsze wychodzi słońce.
Wróciłam do pokoju, aby się przebrać. Czekały tam na mnie moje współlokatorki, jednak nie były same. Pani Glassbury. Zmierzyły mnie nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Usiądź i opowiedz jak to się stało, że pieniądze Judy znalazły się w twoich rzeczach. - Zabrzmiał poważny głos opiekunki i gdy ucichł, dziewczyny skrzyżowały ręce, czekając na moje tłumaczenia.
- Już tłumaczyłam, to nie ja. Nie mam pojęcia, naprawdę.
- Ufałam ci - wykrzyknęła Judy. - Cały czas patrzyłaś jak się przejmuję.
- Judy... przecież widziałaś, że też się tym przejęłam! Nie mogłam na to patrzeć. Przy takim zachowaniu to nawet prawdziwy przestępca by się zagiął i oddałby ci te pieniądze tylko żebyś przestała. I ty myślisz, że to naprawdę byłam ja?
- A kto inny?! Przecież te pieniądze były u ciebie!
- A skąd miałam wiedzieć, gdzie ty chowasz pieniądze?!
- Tej nocy, gdy my siedzieliśmy przy ognisku, ty przyszłaś tu specjalnie wcześniej, żeby je znaleźć i zachować dla siebie. A potem udawać jak gdyby nigdy nic.
- Tak, na pewno. Wiesz po co tu przyszłam?! Bo nie ma nikogo przy mnie, bo wszyscy wokół traktują mnie jak powietrze, a na dodatek tamten dureń robi wszystko, by moje wymarzone przez kilka lat wakacje, stały się największym koszmarem i właśnie się stają. I myślisz, że jak w końcu znalazłam bratnią duszę i gdy już zrozumiałam, że właśnie ty nią jesteś, byłabym zdolna cię odepchnąć i stać się wrogiem dosłownie wszystkich i gotowa, by nie mieć dosłownie nikogo? Naprawdę nie mam o niczym pojęcia. Też chciałabym wiedzieć kto to był. Nie wiem jak to się stało, naprawdę nie wiem. I wierz mi lub nie, ale nie zamierzam więcej nic mówić. - Wykrzyknęłam ze łzami w oczach, wzięłam z łóżka koszulę i zamknęłam się w łazience, wcześniej z impetem trzaskając drzwiami.
Potem już nie zamieniłam słowa z dziewczynami. Dałam im czas do przemyśleń i próbowałam wierzyć, że prawda szybko wyjdzie na jaw i ludzie dowiedzą się, że wszystko było jedną, wielką, okrutną i zaplanowaną plotką bez ziarenka prawdy. Przed pokojem stał Shannon z wyrazem twarzy, którego nie potrafiłam określić. Troska? Politowanie?
- Stąd było słychać jak krzyczysz... Na pewno wszystko w porządku? - Tak bardzo chciałam tego uniknąć. Nie mogłam zadręczać problemami faceta, których miał już ich w życiu tak pełno, że wolałabym sobie nawet tej liczby nie wyobrażać. Ale nie mogłam już dłużej mówić, że wszystko okej, skoro moje krzyki było słychać w całym ośrodku.
- No dobrze... Koleżance zniknęły pieniądze. Strasznie się tym przejęła, bo w sumie kto by się nie przejął, prawda? Próbowaliśmy ich szukać, aż w końcu rano znalazła je w mojej kosmetyczce, a ja naprawdę nie mam pojęcia jak one się tam znalazły. Ten Albert z zajęć szantażuje, że powie o wszystkim tobie, a najlepsze jest to, że ja nic nie zrobiłam. I gdy już myślałam, że będzie dobrze, że się okaże kto to był, przychodzę do pokoju, a tam one czekają na wyjaśnienia. Wytłumaczyłam, a raczej, jak słyszałeś, wykrzyczałam im prawdę, ale wątpię żeby ktokolwiek w to uwierzył. I wiesz co? Mogą mnie oskarżyć o oszustwa i kradzieże, a potem odesłać do domu. Będzie mi przykro, bo to miały być moje najwspanialsze wakacje, ale nie chcę dłużej znosić wzroku ludzi z całego obozu, którzy patrzą się na mnie jakbym im co najmniej pozabijała rodzinę.
- Nie wierzę. Wiesz co... spróbuj się tym tak nie przejmować. Ja już coś wymyślę.
- Nie rób nic, nie chcę sprawiać kłopotu. Nie mogę znieść tego, że wylądowałam tu i trzeba się mną opiekować i obserwować co pięć minut jak małe dziecko. Naprawdę nie chciałam, by to tak wyglądało.
- Dobra, dobra. Ja też tu jestem dzieckiem, sama dziś byłaś tego świadkiem. - Rzeczywiście, jego śmiech był taki, jakby nagle milion małych rączek zaczęło go łaskotać. - Idź na obiad, po posiłku będzie omówienie dzisiejszych zajęć i ustalimy co i jak. Już, zmykaj.
Odeszłam, zastanawiając się, co takiego wymyśli mój opiekun. Minęło tak mało czasu od naszego przyjazdu, nawet nie ćwiczyliśmy, a już byłam tak zmęczona wszystkim, jakby minęły dwa miesiące ciężkiej pracy. Podczas obiadu, moje towarzystwo ograniczyło się do samej Lucile, gdy dziewczyny z pokoju dołączyły się do innej grupki i rozmawiały, co jakiś czas zaglądając przez ramię, by sparaliżować mnie wzrokiem. Byłam intruzem, przynajmniej się tak czułam.
Tuż po posiłku, George kazał nam zostać na miejscach. Na górze, gdzie wcześniej stał barek, był projektor i za jego pomocą mieliśmy wszyscy ujrzeć plan zajęć dla wszystkich grup, wraz z listą i kolejnością osób, które będą przesłuchiwane. Mieliśmy też naszykowane kartki, na których kazano nam także zapisać swoje numery, aby każdy wiedział kto po kim będzie. Jednak przedtem, do sali wszedł Shannon i tym samym zatrzymał projekcję.
- Plany się nieco zmieniły - krzyknął, trzymając w ręku płytę. Włożył ją do laptopa i nagle, ku zdziwieniu wszystkich... pojawił się film. Myślałam, że tam umrę. Nie wiem, czy ze stresu, sympatii, wdzięczności... Przedstawiał on korytarz, po którym chodziła Glassbury i w pewnym momencie z pęczka kluczy, który trzymała, wybrała jeden i otworzyła drzwi do mojego pokoju.
- Proszę to wyłączyć! - krzyknęła nagle, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych.
- Myślę, że to wystarczy. - Odezwał się bohater Leto. - Otóż, tej nocy, tajemniczo zniknęły pieniądze lokatorki z tego pokoju i jak się okazuje, niewinna Lorraine, także z tego pokoju, została oskarżona o kradzież i oszustwa, które na dodatek, bezczelnie zostały rozsyłane po całym obozie przez Alberta Bensona.
Miałam łzy w oczach. Potem zaśmiałam się pod nosem, bo nigdy nie widziałam Shannona takiego, brzmiał jak stróż prawa i patrzyłam jak z wielką dumą staje się panem sytuacji.
- To nie jest żaden dowód! Ja musiałam... - Glassbury zaczęła się bronić, ale George za chwilę ją uciszył.
- Jutro rano na zbiórce w holu omówimy całą sytuację, a Shannon... już dziękujemy. Dobrze, że tak bardzo troszczysz się o grupę. - Zabrzmiało to trochę sarkastycznie, ale nie przejmowałam się. Byłam oszołomiona tym, co zdziałał dla mnie mój opiekun, mój idol, jeden z najlepszych ludzi na świecie.
Shannon jak szybko przyszedł, tak szybko odszedł posyłając mi uśmiech, ten, dzięki któremu czułam się lepiej. Chciałam mu podziękować, ale widocznie się gdzieś śpieszył i pomyślałam, że zrobię to na moim przesłuchaniu. Byłam czternasta w kolejności, więc przypuszczałam, że spotkamy się tuż przed kolacją. Po dużym zgromadzeniu, udałam się prosto do pokoju. Nie powiem, liczyłam na jakieś przeprosiny, ale ich nie usłyszałam.
- Nie spodziewaj się, że wskoczę ci w ramiona. - Byłyśmy same, ponieważ reszta dziewczyn jeszcze nie dotarła. Judy usiadła na łóżku i udała, że z wielkim zainteresowaniem czyta gazetę. Podeszłam do niej i odrzuciłam papiery za siebie, patrząc jak opadają na łóżko Shirley. - No... EJ!
- Słuchaj, nie oczekuję od ciebie byle czego. Chcę tylko byś nie wierzyła w plotki. To też taka rada na przyszłość. Gdy cię poznałam, czułam, że jesteś warta uwagi, że masz wielkie serce. Tylko dajesz się omamić, ale rób co chcesz. Ja będę walczyła o powodzenie moich wakacji. - Ucichłam, lecz widocznie Judy nie była zainteresowana dalszą rozmową. Poszła po gazetę i ponownie zatopiła w niej wzrok. Znów nadszedł czas na milczenie.
Podążyłam do recepcji, by spytać, który numer jest na przesłuchaniu i gdy dowiedziałam się, że niedługo moja kolej, postanowiłam przysiąść na kanapie w holu i naskrobać list do rodziców. Po kilku napisanych zdaniach, rozmyśliłam się i wyrzuciłam go do kosza. To jeszcze nie był ten czas.
- Czternastka. - Zabrzmiał znajomy głos z głośnika, po czym udałam się na zewnątrz do niewielkiego pomieszczenia z przezroczystymi ścianami. Otaczały go palmy. Po zżółkniętych liściach było widać, że miały już swoje lata. Gdy otworzyłam hebanowe drzwi, owionął mnie zapach drewna bijący od drewnianych paneli i parkietu na podniesieniu. Na nim, stała perkusja, za którą obserwował mnie mój wybawiciel. Na widok sprzętu, za którym tęskniłam poczułam jakby miód rozpływał się po moim sercu, szczególnie przy takiej osobie. - Kogo my tu mamy...
- Shannon... dziękuję. Nie wiem jak mam ci się odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobiłeś.
- Po prostu ciesz się swoimi wakacjami. - Wstał i poklepał miejsce przy perkusji na znak, abym usiadła. Wtedy zaczął zjadać mnie stres. Próbowałam się rozluźnić i potraktować perkusję jak moją przyjaciółkę, jak mój sprzęt. - Pokaż jak się trzyma pałeczki i jak liczysz, sprawdzimy tempo, rytm..
Shannon od razu spostrzegł, że nie jest mi łatwo, bo ręce, którymi trzymałam drumsticki, zaczęły trząść się jak oszalałe. Na początek więc złapał mnie za nie i sam nimi uderzał, a rozkazał pracować stopą. Nagle, obudziło się we mnie zwierzę. Wiedziałam, że to szansa, aby mu zaimponować, więc przypomniałam sobie moje ostatnie wyczyny w domu i zaczęłam grać po swojemu.
- Stop! - Na jego okrzyk, podskoczyłam w miejscu. - To... było naprawdę dobre! Zagraj jeszcze raz.
Z lekkimi problemami, ale udało mi się powtórzyć wcześniejsze uderzenia. Myślałam, że zaleję się podnieceniem. Nikt nie potrafi zrozumieć, prócz muzyków, ile ta gra potrafiła sprawić mi szczęścia. Czułam się jak jej władczyni.
Shannon pochwalił mnie, a potem zaczął uprawiać dzikie ruchy, podczas mojej dalszej gry, co sprawiło, że stałam się bardziej odważna niż przedtem. Muszę przyznać, że był niesamowitym nauczycielem. Motywował i sprawiał, że gra u jego boku miała więcej przyjemności.
- Mam nadzieję, że starczy nam jeszcze czasu, aby trochę razem przetrenować - oznajmił. - Idzie ci naprawdę nieźle.
- Dziękuję! - pisnęłam, po czym ukłoniłam się prawie do samej ziemi i wyszłam na zewnątrz, machając nauczycielowi na pożegnanie.
Czułam, że jednak sen się spełni. 

piątek, 18 lipca 2014

Rozdział II: Poza kontrolą

Księżyc powoli wędrował ku górze, wtulając się w ścianę czarnego nieba. Siedziałam pomiędzy znajomymi mi już obozowiczami, którzy próbowali się zrelaksować po długim wysiłku. Opowiadali sobie przeróżne historie, od tych smutnych i strasznych po zabawne na pocieszenie. Ktoś co jakiś czas zanucił jakąś balladę rockową, ktoś podał następną porcję karkówki albo pieczonego chleba. Ja natomiast, wsłuchiwałam się jedynie w ciche trzaski palącego się w ognisku drewna. Wyciszyłam się, by moje myśli mogły spokojnie przeze mnie przepływać. Powtarzałam sobie: "Początki zawsze są trudne", ale obserwując moich rozweselonych towarzyszy, te pocieszenia, jak bańki mydlane, pryskały w okamgnieniu. Wiedząc, że już raczej nic nie umili mi tego wieczoru, postanowiłam wrócić do ośrodka.
Z daleka spostrzegłam kręcącą się po korytarzu panią Glassbury. Z tego co było mi wiadomo, była ona tak jakby "prawą ręką" pana George'a, która pilnowała porządku w razie jego nieobecności. Poza tym, podobno też kiedyś byli parą, ale kto tam to wie. W każdym razie, poznałam się z nią tuż po moim przyjeździe, gdy zdesperowana poszukiwałam łazienki. Nie był to dobry początek. Trochę na nią nakrzyczałam, żeby pośpieszyła się z tłumaczeniem drogi, ale chyba zrozumiała, że byłam w silnej potrzebie. W końcu, po wizycie Alberta, to ona próbowała mnie pocieszać i (czego chyba nie wybaczę) wygoniła mnie na zajęcia. 
- Lorraine? - Kobieta obdarzyła mnie ciepłym, aczkolwiek zmieszanym uśmiechem. 
- Jak widać...
- Mam nadzieję, że przyszłaś tu tylko się odsikać i wracasz do grupy. - Wyraźnie odczułam ten nacisk na słowo o załatwieniu potrzeby, wiadomo dlaczego, ale mogłam się tego spodziewać.
- Te zajęcia były takie wyczerpujące...
- Och, jak już na początku tak padasz, to co będzie potem? 
- Ale... - zaczęłam, jednak w ogóle nie miałam ochoty na jakiekolwiek dyskusje.
- No dobrze, już. Masz kluczyk i spadaj. - Melanie, bo tak miała na imię owa kobieta, wyjęła z pęczka kluczy ten właściwy, po czym rzuciła mi go prosto w ręce. - Słodkich snów! 
Wreszcie mogłam odetchnąć z ulgą, choć nadal w głowie siedziała mi sytuacja z dzisiejszych zajęć i oczywiście, jaśnie pan Albercik, który postanowił się ze mną ostro podroczyć. Przez tego gnojka cały czas musiałam się gnieździć w tych ciasnych spodniach. Gdybym się przebrała, nie zdążyłabym na zbiórkę, nie mówiąc już o prysznicu, którego oczywiście nie wzięłam. Nie tylko pot wdarł się w każdy kawałek materiału, ale także drażniący zapach dymu, bo DLACZEGO NIE. Miałam wszystkiego już po dziurki w nosie. Pozbyłam się cuchnących ubrań i szybko wskoczyłam pod zimny prysznic, o którym marzyłam już od kilku godzin. Wreszcie nadszedł czas.
Zanim wyszłam z łazienki, słyszałam jak moje lokatorki wróciły do pokoju. Przez chwilę panowała błoga cisza, ale przerwały ją słowa, których zupełnie się nie spodziewałam. Judy zaczęła kląć jak opętana, a spokojny głos Shirley próbował ją uciszać. Co mogło się znów stać? Modliłam się, aby był to tylko skutek ilości alkoholu, który w siebie wlała, ale niestety to nie było to.
Przez dłuższy czas byłam tylko widzem tej sytuacji, a dziewczyny nie zwracały na mnie uwagi. Nie chciałam nic mówić, więc usiadłam na swoim łóżku i zaczęłam rozczesywać splątane włosy. Do chwili, gdy Judy nie wstała i nie zaczęła gwałtownie rzucać się po podłodze i przeszukiwać najwęższych zakamarków. W końcu nie wytrzymałam, nie mogłam dłużej siedzieć w takiej bezczynności.
- Koniec tego! - krzyknęłam i rzuciłam się obok niej. Podniosłam głowę, by popatrzeć jej w oczy. - Spokojnie, oddychaj. Co jest? 
- Gdzie są moje pieniądze do cholery?! Schowałam je pod poduszką! 
- HEJ! Zaraz je znajdziemy, może je gdzieś przełożyłaś dla bezpieczeństwa... - dałam Shirley znak, by przeszukała komodę. Słyszałam jak szybki oddech mojej bliskiej koleżanki powoli zmniejsza tempo.
- One... one... muszę je mieć! - Dziewczyna znów zanurkowała pod łóżko, ale przynajmniej już tak nią nie telepało. Zastanawiałam się, co się stało w tym czasie, gdy mnie nie było i dlaczego Judy się tak zachowywała. Rozumiem, też bym się bardzo przejęła, gdyby moje pieniądze zniknęły, ale żeby aż tak?
Dwadzieścia minut wspólnego poszukiwania poszły na nic. Nic nie było. Wciąż rozważałam ze współlokatorkami, że pewnie Judy gdzieś je schowała i nie pamięta gdzie, ale ona ciągle nam zaprzeczała. Kto w takim razie mógł je ukraść? Pokój był zamknięty i pilnie strzeżony, przecież by nie wyparowały! Chociaż... nie, to przecież niemożliwe. 
- Dziewczyny, jest już bardzo późno. Niczego nie znajdziemy, nawet jeśli byśmy szukały całą noc. W takim stanie i z takimi nerwami... Uspokójmy się, prześpijmy, a jutro kontynuujemy szukanie i na pewno pieniądze się znajdą. - Claire ze zrezygnowaniem padła na łóżko, jednocześnie przekonując nas do tego samego.
Czy ten dzień mógł się skończyć gorzej? Oczywiście. Czy lepiej? Wątpię.

Obudził nas mój donośmy dzwonek przypominający dźwięk łamanych talerzy. Ach no tak, przed wyjazdem zresetowałam telefon i usunęły się te moje piękne odgłosy natury. Choć te talerze, nie powiem, były dość dobrą metaforą ostatnich wydarzeń. Doprawdy zabawne, aż z zachwytu uniosłam obie powieki, w pełni przygotowana na kolejny, piękny dzień.
Judy już nie spała. Trudno się dziwić. Siedziała na łóżku i wlepiała w nas swe zielone oczy, które świeciły jak płomyki w zetknięciu z promieniami słońca. Przeciągnęłam się i podreptałam do niej na palcach. Pragnęłam ją objąć, zrobić cokolwiek co zmyłoby ten okropny kaprys z jej twarzy, choć wiedziałam, że łatwo nie będzie. Rzadko przytulałam się do ludzi, ale od początku wiedziałam, że ona jest wyjątkową duszyczką i zasługuje na odrobinę czułości, szczególnie jeśli jest coś, co ją dręczy.
- Dziękuję, że mnie wczoraj obroniłaś - wyszeptałam, opierając twarz o jej ramię. 
- Nie dziękuj. Nic takiego nie zrobiłam. Gdybym mogła, zabiłabym tego drania Bensona, żeby więcej nie upokarzał cię na oczach opiekunów. Myślę, że Shannon też nie wierzył Albertowi, że niby oszukiwałaś w tej całej popieprzonej grze zespołowej, ale wyprosił cię z niej, aby nie było zamieszania. Wiesz jak to jest... takich typków to można wyczuć na kilometr. Każde kłamstwo zaczyna cuchnąć, szczególnie gdy stosują je tacy ludzie. Ja tylko powiedziałam prawdę. Nic przecież nie zrobiłaś. 
- Dlaczego akurat my? Dlaczego teraz? Dlaczego ludzie są tacy źli? Dlaczego żyjemy w takim świecie, co? - pytałam kręcąc głową na niesprawiedliwość świata, choć domyślałam się, że nie dostanę jasnej odpowiedzi. Nigdy jej nie dostałam. Ona jednak przerwała tę passę.
- Żebyśmy siedziały teraz obok siebie i dostrzegły jak dobrze jest trzymać się razem, gdy nadchodzi wielka fala. Wiesz, nikt nie zatrzyma mechanizmu czasu. Fala będzie przychodziła i odchodziła, jak zły los. Przy większej fali, powinniśmy z nią walczyć, ale niektórzy się poddają i co dalej?
- Topią się. 
- No właśnie. - Wreszcie znów zobaczyłam uśmiech. - Ale my się nie utopimy, bo jeśli będziemy razem, pokonamy te fale. 
Była niezwykła. Od początku to wiedziałam, ale po tym, byłam już tak tego pewna, że nikt ani nic nie zdołałoby mnie od tego odwieść. 
- Czołem piraci! Kto dziś buduje ze mną statek na wypadek tsunami? 
Nawet nie zauważyłyśmy, że Claire już nie spała. Przez cały czas przysłuchiwała się naszej rozmowie, która tak jak i mnie, dała jej nadzieję. Byłam taka szczęśliwa, że dziewczyny chciały się ze mną "jednoczyć", choć sama przyznaję, nie mam łatwego charakteru. 
- Najpierw zmyjmy z siebie te wczorajsze litry potu i zaczniemy na nowo. Pozwólcie, że pójdę pierwsza. - Judy podążyła do łazienki, a w tym czasie wraz z Shirley i Claire zaczęłyśmy szukać tego, czego nie znalazłyśmy w nocy. Skoro miałyśmy kończyć z problemami, ten też musiał zniknąć jak najszybciej. Jednak potem okazało się, że to jeszcze nie był czas na happy end. Kolejny raz. 
Po skończonej porannej toalecie, zadzwonił do mnie telefon. Na wyświetlaczu pojawił się napis: "Rose" i stęskniona jak nigdy, wcisnęłam zieloną słuchawkę. Rose była moją jedyną przyjaciółką, z którą utrzymałam tak dobry kontakt. Była jego warta. Myślę, że mam dar "przejrzewania" ludzi. Zawsze wiedziałam, kto jest warty uwagi, a kto nie. To się czuje, ale większość istot nie dostrzega takich rzeczy, bo są omamiani na różne sposoby. No cóż, ja jestem osobą, która tak łatwo omamić się nie daje. Cieszyłam się, że w końcu ktoś z zewnątrz daje mi o sobie znać, czułam, że ktoś się mną interesuje, a to cudowne uczucie. W sumie, opowiedziałam jej to samo co mamie w liście. Nie chciałam wspominać o ostatnich i jednocześnie bardzo przykrych wydarzeniach, bo i tak wiedziałam, że zaraz wszystko się zmieni i musiałabym się tłumaczyć kolejny raz. Chciałam tego uniknąć. Rose słabo znała się też na muzykach, więc powiedziałam jej tylko, że uczy mnie "taki jeden sławny perkusista". Nie ciągnęłam dłużej mojego tematu, bo bardzo chciałam usłyszeć co u niej. Wtedy przerwała mi Judy. 
- Przepraszam na chwilkę - szepnęłam do telefonu, po czym obróciłam się w stronę współlokatorki. 
- Nie chcę ci przerywać, ale powinnyśmy się pośpieszyć na zbiórkę... Musisz kończyć, ale zanim się jeszcze pożegnasz... mogę pożyczyć twoje perfumy? Proszę... są boskie!
- Co? Tak, tak, bierz - rzuciłam, po czym wróciłam do rozmowy.
- Jejku, Rose... 
- Słyszałam Lori, no nic, porozmawiamy później. - I pikanie. Rozłączyła się. Z ręką na sercu, to była moja najkrótsza rozmowa z przyjaciółką i z bólem serca musiałam pogodzić się z tym, że tak właśnie będą one wyglądały przez te dwa miesiące dopóki nie wrócę do domu. 
To nie były żarty. To wcale nie był koniec nieprzyjemnych niespodzianek. Gdy obróciłam się na pięcie, by odłożyć telefon, zastałam doprawdy piękny widok... Judy stała przede mną z moją kosmetyczką, z której powoli wyciągała cały plik dolarów. Nie należały do mnie. Wiadomo do kogo, ale rzecz w tym, że nie miałam pojęcia jak się tam znalazły.
Zanim się otrząsnęłam i chciałam wytłumaczyć, że to faktycznie nie byłam ja, Judy wybiegła z pokoju, a za nią reszta dziewczyn posyłając mi diabelski wzrok, na którego widok prawie podskoczyłam ze strachu, a moje ciało oplotły zimne dreszcze. O co chodzi do cholery?! Zupełnie omamiona, wyszłam z pokoju.
Na śniadaniu usiadłam sama przy dwuosobowym stoliku. Czułam na sobie wzrok koleżanek i oczywiście - bezczelnego typka. Jak nic, przysiadł się do dziewczyn i jak dobrzy przyjaciele, zaczęli gawędzić. Miałam wrażenie jakby cały świat przestawił się przeciwko mnie. Ale wtedy stało się to. Ktoś podszedł, po czym podłożył pode mnie talerz z jajecznicą. Podniosłam głowę. Shannon Leto.
- Chyba nie masz nic przeciwko? - zapytał, odsuwając krzesło.
- Yyyy... yy...
- Okej, nawet jeśli masz, to i tak usiądę... strasznie tu tłoczno.
Oboje siedzieliśmy w milczeniu, wsłuchując się w szepty innych. Myślałam, że tam zaraz umrę. Miałam ochotę krzyczeć z podniecenia, a ręce trzęsły mi się jak przy czterdziestostopniowym mrozie. Byłam pewna, że Shannon słyszy walenie mojego serca, a ja miałam ochotę wyjąć je z piersi, uciszyć i wręczyć mężczyźnie moich marzeń na talerz.
"Od początku wiedziałem, że jest dziwna. Na własne oczy widziałem jak kradnie ci pieniądze. Byłem w pobliżu". Usłyszałam słowa Alberta. Nie usłyszałam tego, co powiedział do mnie mój idol.

niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział I: Głębokie uczucia

      "Głębokie są tylko uczucia, które się ukrywa. Stąd siła uczuć podłych."

          Trzeci dzień od przyjazdu był ostatnim dniem organizacyjnym. Z polecenia organizatorów, tuż po śniadaniu, wszystkie grupy stawiły się w holu, gdzie była jedyna możliwość zmiany grupy na czas całego obozu lub na wybraną ilość dni. Posłusznie stanęliśmy w kilku rządkach i czekaliśmy na George'a. To był ostatni moment, w którym mogliśmy jeszcze przemyśleć swój wybór. Właśnie nadchodził.
        - Witam moje dzieci. - Naszemu Aniołowi Stróżowi nigdy nie brakowało dobrego humoru. Stwarzał atmosferę, dzięki której czuliśmy się swobodniej w nieznanym nam jeszcze miejscu i towarzystwie. Chórkiem odpowiedzieliśmy: "dzień dobry", na co on przekręcił oczami i machnął ręką, po czym obscenicznie rozłożył się na skórzanym fotelu. Wyglądał tak, jakby był pod wpływem alkoholu, a czy był naprawdę? Tego nikt nie wiedział, ale przynajmniej było wesoło.
      Zaraz po nim weszła, a raczej wbiegła pani Frances McChroester. To ona, zeszłej nocy przedstawiła nam wszystkich opiekunów, w tym opiekuna mojej grupy - Shannona Leto, który od tamtej pory stanowił najgorętszy temat do rozmów w całym obozie. Myślałam, że nie byłoby zdumiewające, gdyby połowa uczestników, a w szczególności uczestniczek (rzecz jasna), przeniosła się do mojej grupy ze względu na niego.
       I tak też się stało. Gdy tuż po ponownym omówieniu regulaminu, padło pytanie: "Czy ktoś chciałby się przenieść?", kilkanaście rąk gwałtownie wystrzeliło w górę, a po wyraźnym podkreśleniu, że to OSTATNIA TAKA SZANSA, dołączyły do nich jeszcze dwie. Łącznie trzynaście osób zapragnęło zmian, z czego dziewięć doszło do grupy perkusyjnej, osiem stanowiły dziewczyny, dziewiątą - chłopak, który był ostatnią osobą... I ostatnią, którą chciałam tam zobaczyć. Był to "bezczelny typek", który dał mi się we znaki już na początku obozu. Widząc moje niezadowolenie, zaczął się głupkowato szczerzyć i teatralnie przewracać oczami. To był jakiś żart. Już widziałam przyszłość tej grupy. Wyglądała mniej więcej tak: arogancki prostak rozpraszający uczestników, którzy próbują się skupić na zajęciach, które na dodatek będzie trzeba w większości poświęcać na taką Natalie czy Chloe. Nie miałam nic do nich, nie znałyśmy się, ale na Boga, do gry na perkusji trzeba mieć siłę, mięśnie, a te drobne szkieleciki, które składały się jedynie z krwi i kości... nie, nie widziałam tego. Naprawdę, nie mogłam na to patrzeć, więc zwyczajnie odwróciłam wzrok od tego całego śmiesznego przedstawienia. Po chwili jednak usłyszałam głośne westchnienia, a nawet piski. Już wiedziałam kto nadszedł i myślę, że nic nie powstrzymałoby mnie od spojrzenia w stronę holu. Nie dało się ukryć, że też byłam zachwycona naszym opiekunem, ale ja przynajmniej miałam jakieś granice. Było dla mnie jasne, że Shannon chciałby, żeby traktowano go jako zwykłego opiekuna, a nie jako gwiazdę-obiekt westchnień.
       Mężczyzna z moich snów, dostojnym krokiem zmierzał ku naszej grupie, gdy reszta opiekunów oddaliła się do własnych. Westchnęłam cicho spoglądając na jego olśniewający i zawadiacki uśmiech. Wyglądaliśmy jak rząd dziwacznych posągów. Mój  i d o l  stał przede mną, on był na wyciągnięcie ręki. Mówił do nas.
       - Cześć garnki! - Pomachał, spoglądając na nas wszystkich spod ciemnych okularów. Chyba domyślił się, że jeszcze nie przetworzyliśmy sobie tego, że to ON, że to ON tutaj jest i będzie nam towarzyszył przez caluśkie dwa miesiące. D W A  M I E S I Ą C E z idolem. Znów się uśmiechnął, po czym złapał głęboki wdech, przysiadł na czarnym jak smoła fotelu i powoli spuścił powietrze. - I co? - zaczął. - Mam tak sam siedzieć?
       Gdy już w miarę doszliśmy do siebie i stworzyliśmy wokół niego krąg, zadeklarował, że dobrze byłoby się poznać. Próbowałam zapamiętywać imiona wszystkich, ale byłam za bardzo rozkojarzona i w stresie wyczekiwałam moją kolej. Oprócz swych niecodziennych myśli, słyszałam w głowie te drażliwe pojękiwania i dziecięce chichoty otaczającego mnie towarzystwa. Nie chciałam tak wypaść, za wszelką cenę chciałam grać niewzruszoną.
       Z zamyślenia wyrwał mnie bolesny cios w okolicy ramienia, jak się potem okazało, zadany przez Judy, która siedziała tuż obok. Wśród innych spojrzeń, dostrzegałam tylko te - czekoladowe, magiczne, przesycone cierpliwością i serdecznością. Jego. Wlepione we mnie chciały dostrzec odpowiedź, gdy ja właśnie zakopywałam się pod ziemię. Zepsułam. To na pewno już po mnie widać, ale to jeszcze nie koniec. Mogę wszystko naprawić. Jak najszybciej się wyprostowałam i z uśmiechem poprawiłam włosy. Nikt nie wiedział jak bardzo ze sobą walczyłam, ale chyba wygrałam.
     - Hmm... w sumie, co ja mogę o sobie powiedzieć... - Zaczęłam przedstawienie, stawiając na prawdę. - Brzmię. Jestem dziewczyną, której muzyka towarzyszy od najmłodszych lat. Nie posiadam marzeń związanych z niczym innym. Muzyka to wszystko. Jestem Lorraine. Lorraine Garnek Faword - dziewczyna z brzmieniem. - Na koniec dołożyłam kolejny, szczery uśmiech, który Shannon natychmiast odwzajemnił, z niesłychanym urokiem unosząc brwi, po czym dodał:
     - Miło nam cię mieć w naszej grupie, Lorraine.
    Znał mnie. Już mnie znał. Wiedział o moim istnieniu. Czy jest coś piękniejszego? Zalała mnie fala szczęścia i ekscytacji. Nie słuchałam już niczego, w mojej głowie pobrzmiewało jedynie to zdanie. Jego zdanie. Nie miałam pojęcia, co było dalej, patrzyłam tylko na jego gesty. Trzeba było się otrząsnąć, ale to nie była jeszcze ta pora. Nie dla mnie. W międzyczasie jeszcze kilka miłych spojrzeń wylądowało na mnie, zatapiając się w mojej pamięci w specjalnej półeczce z napisem: NIGDY TEGO NIE ZAPOMNĘ.
      Gdy spotkanie dobiegło końca, wszyscy zaczęli się rozchodzić do swoich pokoi, lecz ja dalej siedziałam w tym samym miejscu. Chciałam pobyć przez chwilę sama, by nie słuchać tych dzikich okrzyków i tekstów typu: "Boże, jaki on cudowny". Oczywiście, w zupełności myślałam to samo, jednakże nie mogłam znieść tego, w jaki sposób ludzie się do tego odnoszą. Byłam typem człowieka, który tłumił wszystko w sobie i nie lubił dzielić się z tym za specjalnie z innymi.
     Byłam przekonana, że zostałam zupełnie sama, jednak gdy już zamierzałam pójść w ślady innych osób i odmaszerować do pokoju, spostrzegłam, że Judy ciągle czekała. Wiedziałam, że to będzie mój kolejny anioł, anioł z anielską cierpliwością. Było to dla mnie bardzo miłe, tylko po niej mogłabym się tego spodziewać. Uśmiechnęłam się do niej i wyszeptałam "dzięki", na co ona kiwnęła głową i w milczeniu powędrowałyśmy wspólnie do naszego azylu.
    Po południu, perkusiści mieli wyznaczone specjalne zajęcia. Jednak nie wymagały one instrumentów. Miały one jedynie na celu zintegrowanie się w grupie i zaobserwowaniu poziomu aktywności fizycznej jej członków. Po zajęciach, mieliśmy iść na plażę, by przy ognisku spożyć ostatni posiłek. Byłam bardzo pozytywnie nastawiona do wszelkich planów. Postanowiłam sobie, że będę starała się zabierać z nich jak najwięcej dla siebie i czerpać z tego przyjemności.
     W czasie przygotowań do pierwszych zajęć, do pokoju, niczym barbarzyńca, wparował sam Albert Benson, znany także jako "bezczelny typek".
    - Umiesz pukać?! - krzyknęłam zakrywając się pościelą. Za chwilę nadchodziła moja kolej do łazienki i nie widziałam potrzeby dłuższego męczenia się w ciasnych jeansach. Zdejmowanie ich było jednak złym pomysłem, ale kto normalny wbiega od tak do pokoju kogoś, kogo nie zna? Skąd miałam wiedzieć... - Czego ty chcesz?
     Judy właśnie brała prysznic, Claire (poznałam jej imię dzięki kręgowi zapoznawczemu) była pogrążona w lekturze jakiegoś romansu i widocznie nie przeszkadzała jej obecność nieznanego obozowicza, a Shirley dawno gdzieś wyszła, więc nie mogłam liczyć na żadne wsparcie.
    - Za drzwiami ci odpowiem - powiedział cicho, puszczając mi oczko. Chciało mi się zwyczajnie rzygać, widząc to, w jaki sposób się na mnie gapił.
    Chciałam dowiedzieć się czego chce i powiedzieć mu co o tym myślę, więc po ponownym włożeniu dolnej i niezbyt wygodnej części garderoby, szybko wybiegłam z nim na zewnątrz, by równie szybko mieć go z głowy.
   - Niezła jesteś. - Wyraźnie próbował mnie dotknąć, a ja za każdym razem odsuwałam się coraz dalej.
  - Opanuj się, okej? - Krzyknęłam. - I przejdź wreszcie do rzeczy, bo ja nie mam czasu na głupoty. Gadaj, o co ci chodzi.
   - Spokojnie, złość piękności szkodzi! - Ponownie się przybliżył, a ja już ledwo co łapałam świeże powietrze, bo ten blondi-dureń przedtem chyba wylał na siebie całą butelkę perfum. - Chcę tylko, byś się ze mną umówiła.
   - Ha ha ha - zaśmiałam się mu w twarz. - Tak, rzeczywiście, zasypałeś mnie mnóstwem swych walorów i już biegnę, bo nie mogę się powstrzymać. Wiesz... Masz człowieku tupet. Dam ci radę na przyszłość. Myśl. A teraz zniknij.
   - Ty... Tak myślisz?! No to postaram się inaczej. Ciekawe czy twój opiekun będzie z ciebie zadowolony, bo mi już pokazałaś swoje prawdziwe oblicze, piękna bestio.
  Myślałam, że zaraz wybuchnę! ŻE CO?! Zaraz, czy on właśnie wszczął szantaż? Czy... nie, nie, nie.
   - Tylko spróbujesz i już cię tutaj nie będzie! Ja już się o to postaram...
   Z pokoju wybiegła Judy z ręcznikiem na głowie i w koszulce włożonej na drugą stronę, a za nią równie zmieszana Claire. Obdarzyły mnie pytającym wzrokiem. Czułam jak moja twarz przybiera kolor dojrzałego buraka. Albert zaśmiał się głośno i odszedł z aroganckim uśmiechem. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Dziewczyny o nic nie pytały, objęły mnie i zaprowadziły z powrotem do środka. Nie wiedziałam co zrobić, nie wiedziałam co powiedzieć... Byłam roztrzęsiona. To nie tak miał się zacząć mój obóz marzeń. Nie tak.

niedziela, 29 czerwca 2014

Prolog

"Czasami muzyka jest wszystkim, czego potrzebujesz, aby poczuć się lepiej"


Kochani Rodzice! 


      Po prawie ośmiu godzinach podróży, wreszcie dotarłam do ośrodka. W autokarze poznałam wielu bardzo sympatycznych ludzi, z którymi od razu znalazłam wspólny język. W końcu my wszyscy chcieliśmy dotrzeć właśnie w to miejsce - na jedyny i niepowtarzalny obóz - Rays Of Music. Łączy nas wspólna miłość do muzyki, dlatego też nietrudno było nam się dogadać.
     Okolica jest przepiękna! Już z autokaru mogliśmy podziwiać niesamowite widoki na morze, góry i piaszczyste plaże, ale gdy wysiedliśmy, zapach tego miejsca jeszcze mocniej pobudził nasze zachwycenie. Letnie powietrze i ostre promienie słońca otuliły nasze blada ciała. I gdyby nie to, że ośrodek jest tak kunsztowny i aż prosi się, aby do niego wejść, pewnie przesiedzielibyśmy na zewnątrz całe wieki. 
     Wnętrze budynku jest urządzone w nowoczesnym stylu. W holu, największą uwagę przykuł okazały żyrandol, z którego na kryształowych sznurkach wylewały się klucze wiolinowe. Na początku myślałam, że trafiłam do złego miejsca, ale po dłuższym zwiedzaniu byłam już pewna, że to jest ten raj, o którym śniłam tyle czasu. Coś czuję, że na Wasze szczęście lub nie, nigdy się stąd nie ruszę i chyba nie tylko ja. 
    Jeszcze podczas podróży dowiedziałam się, że przy uroczystej kolacji zostaniemy podzieleni na grupy, a raczej na instrumenty. Pierwsza grupa będzie grupą pianistów (pianino), druga na gitarzystów (gitara)... aż w końcu szósta - perkusiści (perkusja), do której, jak wiecie, będę należała. Jednak podział ten, wcale nie zamyka drogi do uczestnictwa w zajęciach z innych instrumentów. Każdy w każdej chwili może się przenieść, wypisać lub przypisać sobie od jednego do siedmiu dni z inną grupą. Niedługo też zostaną przydzieleni nam opiekunowie. Koniec końców, w całym obozie istnieje jedenaście luźnych kategorii. Ja jednak zostanę przy swojej. 
    Mam nadzieję, że pogoda będzie dopisywała nam przez cały wyjazd i nie zachce jej się robić jakichkolwiek deszczowych czy burzowych niespodzianek. Na dzień dzisiejszy, nie tylko pod względem klimatu, jest piękniej niż sobie to wyśniłam. Towarzystwo też wydaje się przyjazne, a w szczególności Judy, ale o niej postaram opowiedzieć Wam w następnym liście. 
    Trzymajcie się i nie rozrabiajcie,
Wasza Lorraine.

Po naskrobaniu listu do rodziców, otarłam swoje delikatnie oblane potem czoło i podążyłam do łazienki, aby się odświeżyć. Z walizki wypełnionej po brzegi, wyjęłam czarną bieliznę, czarną elegancką sukienkę, która sięgała mi do kolan i srebrną biżuterię oraz pachnący świeżością ręcznik. Przez cały czas czułam na sobie wzrok Judy, Shirley i trzeciej dziewczyny, której imienia niestety nie pamiętałam. W końcu, ta druga, blondynka zabrała głos:
- Coś czuję, że i ty zrobisz wejście smoka - zaśmiała się.
- Chyba pięknej smoczycy! - Judy pokazała swój olśniewająco biały uśmiech i machnęła długimi, kasztanowymi włosami. - Mówię wam, będziemy paczką najpiękniejszych smoków w całym obozie!
W tym momencie, wszystkie wybuchłyśmy śmiechem i czułam, że jeśli dalej tak pójdzie, naprawdę mogłybyśmy szybko się zaprzyjaźnić. Bardzo się z tego powodu ucieszyłam, ale na myśl, że za dwa miesiące będziemy musiały się rozstać, skwasiłam się odrobinę.
- Dobra dziewczyny, ja lecę do mojej nory. Postaram się nie siedzieć tam długo, ale jak wiecie, piłowanie pazurków trochę zajmuje. 
Po raz kolejny, dziewczyny odpowiedziały szczerym śmiechem, a Judy już prawie turlała się po pokoju. Bardzo sympatyczna osoba!
Zimny prysznic orzeźwił mnie do cna, zmywając pot i głębokie zmęczenie. Zupełnie naga stanęłam naprzeciw lustra i nałożyłam na siebie warstwy balsamu o zapachu przypominającym mi zapach pomarańczy.
Potem wyszorowałam jamę ustną, starannie wysuszyłam i rozczesałam blond włosy, obserwując jak spadają falami na moje ramiona. Ostatecznie upięłam je w wysoki kok, w który wczepiłam srebrną broszkę z ważką. Lekko upudrowałam twarz, nałożyłam błękitne cienie na oczy i zaledwie dwoma machnięciami pomalowałam rzęsy. Na koniec, zrobiłam obrót na pięcie i z uśmiechem wyszłam z łazienki. W pokoju już nikogo nie było, więc włożyłam czarne trampki, tak, trampki do eleganckiej sukienki (pomimo swoich dwudziestu dwóch lat nadal nie potrafiłam utrzymać się w butach na obcasie, co dopiero na szpilce, co dopiero chodzić!), ale po co miałam się męczyć. To obóz, a nie pokaz mody, choć pomimo tych trampek i tak nie wyglądałam na "dziewczynę z obozu". Mimo wszystko powędrowałam na zewnątrz, zamknęłam pokój na klucz i udałam się do sali jadalnej, którą znalazłam w czasie, gdy się meldowaliśmy. Na piętrze spotkałam znajomą mi z autokaru dziewczynę, której jeszcze nie miałam okazji bliżej poznać. Miała piękne, duże i ciemne oczy, które odzwierciedlały się w jej prostokątnych okularach z grubą oprawą. Na rumianej twarzy odznaczały się także gdzieniegdzie liczne piegi. Miała duże czoło, na które opadała krzywo ścięta grzywka. Była bardzo chuda i miała na sobie czerwoną sukienkę. Wyglądała na uroczą osobę.
- Cześć Alice - przywitałam się, gdy na mnie spojrzała. Pamiętałam jej imię, słyszałam jak parę razy ktoś właśnie tak się do niej zwracał.
- Cześć...yyy... - wyjąkała, po czym zgięła usta w coś na kształt uśmiechu.
- Jestem Lorraine, pamiętam cię z autokaru. Przepraszam, że tak od razu z imienia, ale kiedyś trzeba się poznać, prawda? - uśmiechnęłam się jak najszerzej tylko potrafiłam, by Alice mogła się miło poczuć, ale chyba właśnie uznała mnie za wariatkę.
- No... tak, prawda. Idziesz na kolację? - Alice wskazała na salę, ale już od kilku sekund nie odrywała wzroku od moich butów, przez co odrobinę zlałam się rumieńcem. - Wszyscy już chyba czekają, bo straszne tu pustki.
- Tak, właśnie się wybierałam, chodźmy razem, przyznam, że się trochę stresuję.
 Widać było, że moja towarzyszka także trochę przeżywała te spotkanie, na którym właśnie się zjawiłyśmy.
Sala była bardzo duża, a jej drewniane elementy idealnie pasowały do reszty olśniewająco białego wystroju. Znajdowało się tam kilka, naprawdę długich stołów, lecz nikt przy nich nie siedział (na myśl przyszła mi sala z Hogwartu, było tu prawie tak samo magicznie). Wszyscy, czyli jakoś około 150 szczęśliwców, którzy mogli znaleźć się w tym miejscu, stali wokół baru nad niewielką sceną w głębi pomieszczenia. Ja i Alice zostałyśmy obdarzone zaledwie kilkoma krótkimi spojrzeniami, ponieważ większość zainteresowana była wysokimi fontannami czekolady i resztą przystawek. Gdy dołączyłyśmy do reszty, w tym ogromnym tłumie osób dostrzegłam znajomą mi czuprynę jasnych włosów. To była ta dziewczyna, której imienia nie pamiętałam i gdy pomyślałam, że dobrze byłoby wreszcie je poznać, hucznie przywitał nas męski głos ze sceny. Gdzieś z tłumu usłyszałam: "zaczyna się".
- 1, 2, 3, halo, 1, 2, 3... - test mikrofonu. Wkrótce mogliśmy zobaczyć owego mówcę, który stanął naprzeciwko nam. - Czy mogę prosić o ciszę? Dziękuję.
Facet miał może 35, maksymalnie 40 lat. Był trochę okrągły, miał podłużną twarz i małe oczy. Jednak od początku sprawiał wrażenie bardzo wesołego gościa. Przejechał ręką po swojej błyszczącej w świetle łysince i przystąpił do przemowy.
- Nazywam się George Mussel. Mam wielki zaszczyt powitać was w pierwszym sezonie naszego ekskluzywnego obozu Rays Of Music! Wśród nas jest jedenaście przyszłych grup, które za chwilę ogłoszę. Na początku, chciałbym jednak zapoznać was z regulaminem...
Przyznam się, że ta część jednak mnie ominęła, ponieważ jakiś typek pozwolił sobie bezczelnie wieszać na mnie wzrok. Czułam go. Kolejny raz oblałam się rumieńcem, ale nadepnęłam mu na stopę, co skończyło się na jego babskim jęknięciu i śmiechu otaczających go osób. Koniec tego. Potem oddaliłam się trochę i przeczekałam w kącie do czasu, gdy George postanowił ogłosić grupy. Odetchnęłam z ulgą, ale chwilę potem znów zaczęłam się stresować. Po twarzach innych widziałam, że nie byłam w tym sama. Na pierwszy rzut wysunęli się gitarzyści, którzy po usłyszeniu swoich nazwisk podążyli do swojego stołu. Następnie wystąpili klarneciści, potem wiolonczeliści, pianiści, a na piąty rzut perkusiści. Na dole pojawiła się już kolejna z organizatorek, by przydzielić grupom poszczególnych opiekunów. Byłam bardzo zestresowana. Jedyne czego wtedy chciałam to usiąść w spokoju ze swoją grupą.
- Judy Miller - usłyszałam, na co uśmiechnęłam się pod nosem. Dziewczyna podążała po schodach z wielką gracją i uradowaniem, obróciła głowę do mnie, pomachała i wyszczerzyła zęby, co trochę podniosło mnie na duchu. - Następnie, Dianne Jones, Thomas Ritcherson, Henry Corlflick, Tiffany Buston, Adam McChrouds... wielu innych i nareszcie ja - Lorraine Faword.
Po kolei podążaliśmy na swoje miejsca. Cieszyłam się, że w końcu nadeszła moja kolej i bacznie obserwowałam czy "bezczelny typek" nie idzie za nami, ale na moje szczęście znalazł się w grupie saksofonistów. Potem dostrzegłam, że Judy zajęła mi miejsce obok siebie, więc posłałam jej wdzięczne spojrzenie. Zanim wszystkie grupy usadowiły się na swoich miejscach i zanim zaczęliśmy posiłek, który już od jakiegoś czasu donosiła obsługa, przyszedł czas na przydzielenie nam naszego opiekuna i zarazem nauczyciela.
- Dla grupy perkusistów mamy specjalną niespodziankę. Przez całe dwa miesiące bacznie zajmował się będzie Wami wymagający lecz bardzo utalentowany człowiek. Mam przyjemność przedstawić wam - Shannona Leto z zespołu Thirty Seconds To Mars!
Zamarłam.

KONIEC PROLOGU

To tak. Jestem Paulina i chciałabym powitać wszystkich czytelników mojego bloga, którzy się przez niego jakimś trafem przewiną. Nie jest to moje pierwsze opowiadanie, zwykle większość kończyła się klapą, ale mam nadzieję, że ten się tak nie skończy. Jestem bardzo wdzięczna każdemu, kto poświęci swój cenny czas (postaram się go nie zmarnować) na czytanie efektów mojej wyobraźni. Pomysł na te fanfiction wpadł mi zupełnie przypadkiem, ale gdy zaczął rozwijać się w mojej głowie, nie mogłam go odpuścić i jeszcze za namową kilku osób, postanowiłam szybko przelać go tutaj. Mam nadzieję, że się spodoba i będziecie chcieli więcej.

Dziękuję wszystkim i mam tylko jedną prośbę. Zależy mi bardzo na komentarzach, opiniach, które pomogą mi zdecydować, co dalej z tym robić. Jeśli będziecie komentować, będzie mnie to motywowało do pisania, jeśli przeczytam słowa krytyki, da mi to znak, żeby coś popoprawiać, dlatego proszę, komentujcie. Będę bardzo wdzięczna!

Pozdrawiam i ściskam, do napisania,
~ qreamerka.