sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział V: Tajemniczy mężczyzna

Oboje postanowiliśmy to przemilczeć, tym bardziej że nic nie było pewne. Jared mógł spotkać kogoś jeszcze, w końcu plaża to miejsce publiczne, a nie zarezerwowane tylko dla mnie i Lucile. Z tego co wiedziałam, to oprócz naszego obozu odbywały się w okolicy jeszcze dwa mniejsze i zwykłe campingi. Pomyślałam, że każdemu uderza woda sodowa do głowy, sławom szczególnie, bo Jared pod wpływem raczej nie był. Tak czy owak, postanowiliśmy zostawić to bez komentarza, a gdyby bratu Shannona aż tak bardzo zależało na spotkaniu tajemniczej osoby, która rzekomo go zauroczyła, wtedy zaczęlibyśmy myśleć. Póki co, mieliśmy na głowie zajęcia i sporo pracy.
- Jeśli to nawet prawda, nie możesz sobie wyobrażać nie wiadomo czego... On nie myśli poważnie o związkach. - Shannon widocznie przejmował się życiem miłosnym brata, bo nic nie wskazywało na to, by mogłoby się w nim coś zmienić.
Obiecałam mu, że sobie odpuszczę, co oczywiście było kłamstwem. Widziałam, że nie podoba mu się zachowanie Jareda, ale nie potrafiłam przestać o tym myśleć, przecież to był sam Jared... Kto by to tak po prostu zostawił?
- Na korytarzu wywiesiłem listę z grupami, sprawdź swoją i przygotuj się na zajęcia. - Wstał od stolika i podążył ku windzie.
- Shannon, zaczekaj. - Podeszłam do niego szybkim krokiem. - Nie przejmuj się tak. Jared na pewno sobie poradzi, wiem to, zawsze sobie radziliście. - Mężczyzna uśmiechnął się jakby na siłę i zaraz zniknął za drzwiami kabiny. W ostatnim momencie wcisnęłam przycisk. - Sprawdzę te grupy.
Gdy znaleźliśmy się na parterze, on podążył do pokoju opiekunów, ja zupełnie w inną stronę. Sprawdziłam plan. Perkusiści zostali podzieleni na cztery grupy. Wraz ze mną, w drugiej grupie byli: Thomas, Adam i Stephanie. Nie znałam ich wystarczająco dobrze, jedynie z widzenia. Żyłam nadzieją, że uda mi się jeszcze zdobyć jakieś znajomości i nie będzie to takie arcytrudne. No cóż, nie posiadałam lekarstwa na plotki, a zdawałam sobie sprawę, że moje opowieści o życiu owadów też nie zdołają zaimponować wszystkim.
- Przepraszam. - Usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się na pięcie, by stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, którego nie miałam przyjemności widywać.
- Benson, czego ty znów ode mnie chcesz?
- Muszę ci coś wyjaśnić. Proszę, wysłuchaj mnie, ale nie tutaj. - Patrzyłam na niego i nie wierzyłam, że to ten, który jeszcze niedawno groził mi i próbował zepsuć wszystko czym się cieszyłam. Jego oczy momentalnie się zeszkliły, a głos łamał się przy każdym wypowiedzianym słowie. Złapał mnie za rękę i ściskał coraz mocniej, gdy tylko chciałam się wyrwać. Zaraz potem znaleźliśmy się za budynkiem, otoczeni przez krzaki naszej wysokości. - To wszystko moja wina. Pewnie o tym nie wiesz, ale mój ojciec pracuje w firmie...
- Benson, do rzeczy. Nie mam zamiaru tu sterczeć i wysłuchiwać ciekawostek o twojej rodzinie.
- Pozwól mi wyjaśnić. - Chłopak spuścił głowę, wziął głęboki oddech i kontynuował. - Oni są konkurentami firmy twojego ojca. Moi rodzice są strasznie zawzięci i nie liczy się dla nich nic poza bogactwem. Najchętniej zostaliby władcami całego świata, a mi nadaliby miano swego podwładnego. Tak naprawdę nie muszą, już dawno się nim stałem...
- Albert, przykro mi, ale co to ma wspólnego z tą całą sprawą?!
- Oni kazali mi to zrobić. Zniszczyć konkurencję.
- Słucham? - Nie mogłam uwierzyć w żadne słowo wypowiedziane z ust tego typka. - Ja jestem konkurencją? Czyją do cholery?!
- Zrozum, ja wcale tego nie chciałem. Nie miałem wyjścia. Musiałem tutaj przyjechać, mimo że wiedziałem, że ośmieszę się przed nauczycielami. Nie umiem grać, nie jestem muzykiem... A przede wszystkim, nie jestem takim człowiekiem za jakiego mnie masz. Wcale nie chciałem ci uprzykrzać wyjazdu, nie chcę dłużej niszczyć życia ludziom, którzy nie podobają się moim rodzicom.
- Dobrze Albert, powiedzmy, że ci wierzę, ale skoro nie chcesz, dlaczego to robisz? Przecież twoich rodziców tutaj nie ma, prawda?
- Nie ma, ale gdybym nie był pod kontrolą, nie robiłbym tego wszystkiego. Przed wyjazdem powiedzieli mi, że wyślą kogoś kto będzie mnie obserwował. To cholernie popieprzone, zawsze tacy byli, a ja nigdy nie mogłem żyć tak, jak chciałem. To są bezmózgowcy zaślepieni przez grubą forsę i interesy. Nie jestem ich synem, jestem służącym w ich złej grze.
- Boże, Albert... - To wszystko nie mieściło mi się w głowie. On był dorosły, ale nawet nie wolałam myśleć co zrobiliby jego rodzice gdyby uciekł, sprzeciwił się czy cokolwiek innego. - I czego ty teraz ode mnie oczekujesz?
- George ma postawić wyrok. Oczywiście wszystko było pomysłem tych bydlaków, a potem spotkałem tego, który mnie śledzi. Wręczył mi grube pieniądze, którymi miałem nakłonić kogoś do czynów wyniszczających ciebie. Glassbury zgodziła się bez wahania, więc większość miałem już z głowy. Sam nie mogłem tego zrobić, bo odesłaliby mnie do domu, a tam na pewno rodzice nie daliby mi już za to żyć. Musisz pomóc mi w tej grze. Choć jednej z tych, których jestem uczestnikiem całe życie. Nikt nie może poznać prawdy, a ty musisz grać pokonaną. Błagam. - Opowiedział wszystko, wyraźnie powstrzymując się od łez i wrócił do budynku.
Nie chciało mi się wierzyć w to wszystko. W życiu nie słyszałam gorszej historii. On nie miał własnego życia, a szczęściem było co? Pochwała za dobrze wykonane zlecenie? Nie wiedziałam jak powinnam postępować. Chciałam mu pomóc, ale wiedziałam, że czego nie zrobię, wciąż będzie to dla mnie niekorzystne. A dla niego... może na dłuższą metę. Od wyjawienia przez Alberta prawdy, czułam się ofiarą. A najgorsze było to, że niczemu nie byłam winna. Rodzice chłopaka uważali mnie za intruza tylko dlatego, że byłam córką ich konkurentów. Tym zawiniłam. A jeśli moja nieobecność ułatwia im jakąś zasadzkę na moich rodziców?
- Lorraine, Lorraine! - Słyszałam kobiece krzyki dochodzące z holu. Był to głos Claudii. W biegu zastanawiałam się, czego ona może ode mnie chcieć i nagle mnie oświeciło.
- Zajęcia! Boże, zupełnie zapomniałam! - Gdy weszłam do budynku, zszokowana kobieta wskazała mi ręką drogę. Bez zastanowienia biegłam dalej, aż do drzwi, na których wisiała karteczka z napisem: "Perkusja". Pociągnęłam za klamkę. Shannon siedział przy instrumencie i od razu wlepił we mnie swe duże oczy. Weszłam do środka i usiadłam na podłodze wśród trzech innych uczniów, przedtem przepraszając za spóźnienie. Karciłam w myślach siebie i całą tą chorą sytuację.
- Jakaś sprawa ważniejsza od muzyki rozprasza cię na tyle, że spóźniasz się na pierwsze zajęcia grupowe, no ładnie. - Jego głos był bardzo poważny, zupełnie inny niż wcześniej, ale nie dziwiłam mu się. Było mi strasznie głupio, kolejny raz. Czułam, że Shannon ma na myśli swojego brata, ale nie wiedział, czego dowiedziałam się chwilę temu. Chciałam mu to wyjaśnić, ale wiedziałam, że nie mogę. Jedyne co mnie tak naprawdę ratowało to talent muzyczny, który posiadałam od dzieciństwa. Nauka nie sprawiała mi dużych problemów i nie trzeba było mi poświęcać zbyt dużo czasu. Jako samouk radziłam sobie nieźle. 
Nie poruszaliśmy dalej mojego tematu, nie było na to czasu. Shannon tłumaczył, że wybrał osoby, które są mniej-więcej na tym samym poziomie nauki, dzieląc je na grupy. I w tym podziale będziemy trenować pod jego okiem, a w razie problemów zaprosi na dodatkowe, ale już osobne zajęcia. Wręczył nam instruktarze w postaci książek, których zalecił używać. Potem przeszliśmy do wspólnej gry, przedtem pracując nad samym werblem. 
Adam był bardzo umięśnionym i zdecydowanym chłopakiem. Widziałam w nas dzikie zwierzęta, ale on jednak górował. Sprawiał wrażenie bardzo cichego i skrytego. Gdy siadał przed instrumentem, wyłaniał swoje prawdziwe oblicze, a raczej instrument wyłaniał jego wnętrze. Uwielbiałam patrzeć na muzyków. To jedno z moich ulubionych zajęć, jakby obserwowanie przeistaczania się w coś prawdziwego, przechodzenia w inny, lepszy świat. Adam wydawał się nie mieć z grą żadnych problemów. A ja, mimo swej pewności siebie, zawsze miałam trudności z liczeniem. To naprawdę niewygodne mieć w głowie liczby, gdy na zewnątrz roznosi cię dziki zryw. Cieszyłam się, że udawało mi się to łączyć, ale mimo wszystko chciałam ćwiczyć, by kiedyś nie zgubić rytmu. 
Zajęcia zaliczyłam do udanych, choć dalej nie mogłam sobie wybaczyć tego, że się na nie spóźniłam. Nie chciałam znów źle wypaść w oczach Shannona, ale to chyba było nieuniknione. Nie wiedziałam czy za karę czy nie, ale czułam jakby nauczyciel poświęcał więcej czasu Stephanie i chłopakom. A może to znak, że grałam na tyle dobrze, że nie potrzebowałam żadnych poprawek czy pouczeń? Wiedziałam jedno. Strasznie zależało mi na tym, aby mężczyzna mnie zauważał. I nie mogłam tego powstrzymać.
Gdy już zbieraliśmy się do wyjścia, Shannon powiedział coś pod nosem, czego nie mogłam zrozumieć. Odwróciłam się, by odejść, ale wtedy mnie zatrzymał.
- Dalej myślisz o Jaredzie, prawda? - zapytał z przejęciem w oczach. Wiedziałam, że w końcu zapyta. A może i nie, może tylko miałam taką nadzieję.
- To nie jest żadna zaskakująca nowość. Odkąd dowiedziałam się o waszym istnieniu, chyba nie ma dnia, w którym o was nie wspominam. 
- Wiesz, że nie to miałem na myśli. - Wciąż trzymał mnie za rękę. 
- Nie, to nie jest jedynym dręczącym mnie problemem. Myślę, że muszę... - zacięłam się na chwilę. Cholerna prawda cisnęła mi się na język. Przewróciłam w dłoni książkę. - ...przeczytać ten instruktarz. 
Nie mogłam nic wyjaśnić. Bałam się. Spojrzałam mężczyźnie w oczy i wyszłam. Miałam poczekać na zebranie George'a oraz całej reszty w pokoju, ale tak naprawdę starałam się ograniczać towarzystwo moich współlokatorek. Ostatecznie zostałam w holu i zaczęłam przeglądać nową książkę. Nie zauważyłam w niej żadnych informacji, które byłyby dla mnie jakąś nowością, ale dobrze było sobie przypomnieć niektóre pojęcia.
Kilka minut później, nadszedł Shannon z Glassbury, potem Albert, a na końcu dziewczyny i pan George, który bez zastanowienia przeszedł do rzeczy.
- Opiekunka została oskarżona i nie będzie już pracowała w ośrodku. - Oznajmił mężczyzna z przygnębieniem. - Nie chciałem, aby tak to się skończyło, jednakże zdaniem uczniów to będzie najlepsze. Mimo przeprosin i zapewnień pani Glassbury, obozowicze boją się kradzieży. Nie dziwię się, ale nie zachowujcie się nieprzyjemnie w jej stosunku. Wydalenie z obozu jest naprawdę srogim ukaraniem, więc postarajcie się chociaż nie wypinać żądeł podczas pożegnania.
Nie było już więcej potrzeba, lecz Albert postanowił jeszcze dolać oliwy do ognia. Nie patrzył już na mnie złowrogo jak przedtem, ale starał się utrzymywać ten sam ton głosu. Widziałam jak stara się mnie osądzić i nie zamierzałam się mu sprzeciwiać.
- To Lorraine jest winna, ona dopuściła do tego wszystkiego.
- Albercie, sprawa została już wyjaśniona. Nie mam pojęcia jaka była prawda, wiem tylko to, co zostało nagrane. W resztę już nie wnikam, ale nie wierzę, że nie maczałeś paluszków w tym całym bałaganie, więc nie myśl sobie, że zostaniesz bez winy. Myślę, że na tym zakończymy. - Mężczyzna odetchnął na chwilę. - Melanie, masz czas do jutra, by spakować swoje rzeczy i pozamykać resztę spraw.
Po tych słowach, postanowiliśmy się rozejść. Zerknęłam jeszcze na plan i okazało się, że w nocy wychodzimy do klubu. Pomyślałam, że przyda mi się trochę rozrywki, bo w ostatnich dniach wyglądem zaczęłam przypominać zombie. Może choć odrobinę uda mi się zapomnieć o tym, co dręczyło mnie przez cały czas.
Nie wychodziłam z pokoju do czasu kolacji. Dziewczyny jak zwykle się gdzieś porozchodziły, więc znów miałam okazję pobyć w samotności. Wykorzystując czas wolny, napisałam list do rodziców.

Drodzy Rodzice!
Już powoli przyzwyczajam się do tego miejsca. Lekcje nie są takie trudne i radzę sobie całkiem nieźle pod okiem (uwaga) Shannona Leto. Pamiętacie go z moich opowieści, z koncertów? Nie chcielibyście widzieć mojej miny, gdy go zobaczyłam. Ale to nie wszystko. Spotkałam też jego brata, Jareda. Zupełnie przypadkiem, na plaży. I kto tu jest farciarą?
Czas mija w bardzo wolnym tempie, co sprawia, że coraz bardziej tęsknię. Tutejsze sale z instrumentami przypominają mi o naszym domowym studiu, w którym kiedyś przesiadywałam paręnaście godzin. Wyszło mi to na dobre, ponieważ nie czuję tu takiego stresu i moja samoocena nie spada, jak to kiedyś bywało. Ale chciałabym wiedzieć co u Was... Nie macie żadnych problemów? Proszę, bądźcie ze mną szczerzy. W pracy wszystko w porządku? Mam nadzieję, że nie przemęczacie się za bardzo. Ja pozwalam sobie na odrobinę rozrywki.
Pamiętajcie żeby się nie zamartwiać. Praktycznie zawsze to robiliście, ale jeśli chodzi o mnie, zupełnie nie ma powodu. Radzę sobie dobrze. Odpiszcie jak najszybciej, bardzo mi na tym zależy. 
Całusy,
Lorraine.

PS. Miałam opowiedzieć wam o mojej koleżance Judy, lecz wolę napisać, że wszyscy są tutaj bardzo sympatyczni, dogadujemy się.

Naprawdę nie chciałam ich zamartwiać, wiedząc, że ciągle się coś zmienia. A na pewno dużo zmieniłoby się do czasu odebrania listu przez rodziców. Poza tym, jeśli mają problemy w pracy... Ach, wolałam o tym nie myśleć. Nie chciałam wiedzieć, że może być coś nie tak, a gdybym opowiedziała im o moich utrapieniach, znów martwiłabym się o to, co o tym sądzą. I na pewno nie byłoby lepiej, ani dla nich, ani dla mnie.
Dziewczyny wparowały do pokoju ze śmiechem. To było trochę zaskakujące, bo już dawno nie widziałam ich takich wesołych. Co więcej, uśmiechały się do mnie szeroko, po czym Judy spytała:
- To jak? Robimy dziś nasze słynne "wejście smoka"?
Nie powiem, zaskoczyło mnie to pytanie. Już dawno straciłam nadzieję, że chcą abym w czymkolwiek z nimi uczestniczyła. Pomyślałam, że pewnie zaczęły odzyskiwać do mnie zaufanie po wyjaśnieniu sprawy, co bardzo mnie cieszyło.
- Ja jestem za! - Odezwałam się pierwsza i wyciągnęłam z szafy bordową sukienkę z delikatnego materiału.
Rozpoczęłam omawianie szykownych stylizacji, które próbowałyśmy potem odzwierciedlać na sobie. W tamtym czasie poczułam, że sytuacja z kradzieżą idzie w zapomnienie. Przynajmniej dla dziewczyn, bo dla mnie nieszczęsna gra wciąż trwała.

~

Przed klubem było mnóstwo ludzi. Większość stanowiły wystrojone babeczki po trzydziestce na minimum dziesięciocentymetrowych szpilkach. Były one kompletnym i bardzo rzucającym się w oczy przeciwieństwem moich trampek. Zanim wygodnie weszłam do budynku, który huczał klubową muzyką, zaczęłam rozmyślać nad tym, że bardzo różnię się od innych ludzi i zastanawiałam się, czy to nie jest czasem złe. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ktoś udowodni mi, jak bardzo myliłam.
Wewnątrz panował straszny tłok oraz nieprzyjemny zaduch. Łapałam resztki świeżego powietrza, które w większości stanowił dym papierosowy. Wśród tańczących ludzi, otaczali mnie także ci, którzy non-stop się obściskiwali. Brzydziło mnie to niezmiernie, więc zamiast się tym przejmować, zamówiłam shoty, które od razu mnie rozluźniły. Bar z kolorowych neonów i moje swobodne pląsy przy remixie No Beef, to dwie z niewielu rzeczy, które dotąd mam w głowie z owej nocy. Jednak tą najważniejszą stał się pewien obraz. Jared. Jared rozmawiający z Shannonem, który w pewnym momencie przyszedł do mnie i zaprosił do tańca. Czy to sen, czy to jawa? A może to nie był tylko taniec? Dowiedziałam się później.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział IV: Niespodzianka

W pokoju byłam pierwsza. Podejrzewałam, że dziewczyny są jeszcze na przesłuchaniach. W pomieszczeniu panował nieład, więc postanowiłam trochę posprzątać. Włączyłam radio i wpierw zaczęłam poszukiwać stacji z muzyką rockową. Po niedługim czasie w końcu znalazłam. Właśnie leciał Jeremy zespołu Pearl Jam.
Gdy wyrzuciłam wszystkie śmieci i zabierałam się za czyszczenie powierzchni mebli, ktoś zapukał do drzwi. Po otworzeniu ich, spostrzegłam Lucile. 
- Przejdziemy się po plaży? - spytała, lecz z wahaniem w głosie. Dostrzegła, że jestem trochę zajęta.
- Jasne, ale muszę tu jeszcze trochę ogarnąć. 
- Pomogę ci. - Zadeklarowała i nie czekając na moją opowieść, co o tym myślę, a myślałam, że nie chcę marnować jej wakacji na sprzątaniu, zabrała się do roboty.
- Lucile!
- Cicho bądź. Razem zrobimy to szybciej. 
Nie miałam głosu w tej sprawie. Nie wiedziałam czego się po niej spodziewać, ale to lubiłam. Odkąd się poznałyśmy, zawsze mnie zaskakiwała. Gdy ja pucowałam szklanki, Lucile latała z miotłą w rytm muzyki. Nawet męczące czynności potrafiła przemieniać w coś, co zaczęło sprawiać przyjemność. Po zaledwie dziesięciu minutach, cały pokój błyszczał się i pachniał limonkową wonią chemicznych pomocników. 
- Nawet nie wiem jak ci dziękować. Za to i za towarzystwo. - Obdarzyłam ją wdzięcznym spojrzeniem, na co ona machnęła ręką ze śmiechem. 
- Dobra, dobra. Teraz idziemy się odświeżyć i wychodzimy z tej nory. Spotykamy się za pięć minut w holu. 
I wyszła. A ja zniknęłam w łazience, by doprowadzić się do porządku. Po krótkim prysznicu włożyłam na siebie zwiewną sukienkę w kolorowe paski i rozpuściłam włosy, pozwalając uwolnić się niedbałym falom, które na swój sposób wyglądały całkiem dobrze.
Gdy wychodziłam z pokoju, zdziwiło mnie, że dziewczyn jeszcze nie ma, ale nie przejmowałam się znacznie tym faktem. Z Lucile spotkałam się w umówionym miejscu. Ona też ubrała sukienkę, jednak białą i dużo krótszą. Miała bardzo zgrabne nogi, które często odsłaniała. Chyba zdawała sobie sprawę z tego, że jest piękną kobietą. Uśmiechnęłam się na tę myśl, ponieważ miałam wrażenie, że w ostatnich czasach bardzo dużo ludzi, szczególnie tej płci, ma mnóstwo kompleksów. I nawet te, które są piękne, powtarzają, że wcale tak nie jest. Cieszyłam się, że chociaż od niej tego nie usłyszę i nie będę musiała się z nią sprzeczać oraz udowadniać jej jaka naprawdę jest.
Na plażę szłyśmy ścieżką prowadzącą przez niewielki las. Gałęzie trzaskały nam pod japonkami, a szyszki obijały się o nasze stopy. Zdecydowanie wolałyśmy to i śpiew ptaków niż podążanie drogą przy nieustającym ruchu ulicznym. Po kilku minutach trzaski ustały, a naszym oczom ukazało się miejsce usypane miękkim piaskiem, który kończył się nad brzegiem czystego oceanu. Akurat w tym miejscu nie było dużo ludzi, co nas bardzo ucieszyło. Opadłyśmy na kolana, śledząc ruch i wysokość fal. Na myśl przyszła mi rozmowa z Judy. Wtedy myślałyśmy, że nic nas nie rozdzieli.
- Głupia Glassbury - zaklęłam pod nosem.
- Co mówiłaś? - Lucile posłała mi pytający wzrok.
- Nic, nic. - Uspokoiłam ją i dalej wgapiałyśmy się w ocean.
Odgłos szumu fal i ciepłe powietrze ukoiło mnie do snu. Tak mogłam odpoczywać zawsze. Jednak nie było mi to dane. Chociażby wtedy. Lucile gwałtownie szarpnęła mnie za rękę i pisnęła mi wprost do ucha. Od razu podniosłam się na nogi.
- Co?! Co?! - krzyczałam w jej stronę z przerażeniem, ale ona na mnie nie patrzyła. Jej wzrok wędrował za jakimś punktem gdzieś za mną. Odwróciłam się.
Na to, co zobaczyłam też pisnęłam i miałam nadzieję, że nie było tego słychać. Przetarłam oczy z kilkanaście razy. Mężczyzna w ciemnej bluzie z kapturem, który zakrywał jego długie włosy, niebieskie spodenki, skarpety koloru khaki, a do tego klapki wyglądające prawie tak, jak kapcie mojego dziadka kupione na corocznym bazarze. Na gwiazdę to on nie wyglądał, ale gwiazdą był. Przynajmniej mojego nieba. Brat mojego idola. Mój idol numer dwa. Jared Leto. Wędrował samotnie patrząc się przed siebie, a w ręku trzymał jakiś kij. Czy to naprawdę on? Taki niezauważalny, jednak tak różny od wszystkich. Wymieniłam z dziewczyną zdziwione spojrzenia, po czym pobiegłyśmy w jego stronę prawie wykładając się na glebę. Już na nas patrzył.
- Jared! - Starałam się nie krzyczeć, ale nie za specjalnie mi to wyszło.
- Fanki! - Wyszczerzył olśniewająco białe zęby i ręką odsłonił kosmyki włosów rzucające się na jego twarz. Jednak największą uwagę przykuwały te niezmiernie niebieskie oczy, które nie były nawet odrobinę porównywalne do koloru nieba, oceanu, ani żadnej rzeczy na świecie. - Co słychać?
- Co słychać? - powtórzyła Lucile, jakby chciała żebym jej podpowiedziała. Jared ciągle nas obserwował i widocznie świetnie się bawił, bo cieszył go ten widok ogłupiałych kobiet niezmiernie. Postanowiłam w końcu coś powiedzieć, bo moja towarzyszka kompletnie straciła głowę, prawie jak ja, ale trochę gorzej.
- Shannon tu jest...
- Wiem. Spędzamy tu wakacje... razem, ale jednak osobno. Spotkałyście go już?
- Yyy... no ten... - Obróciłam głowę do Lucile, która za wszelką cenę próbowała coś z siebie wydusić.
- Biegał z nami po pokojach! - krzyknęła triumfalnie. Myślałam, że wybuchnę ze śmiechu. Jared też się zaśmiał.
- Jest naszym... to znaczy moim nauczycielem z obozu.
- Uczysz się grać na perkusji? - zapytał mnie mój idol numer dwa. Aż trudno było uwierzyć. Rozmawiał z nami, to znaczy ze mną, bo z Lucile próby się nie udały, ale rozmawiał i co więcej, traktował nas jak dobre koleżanki.
- Tak... Jared, ja nie wierzę. - Wyciągnęłam ręce do uścisku i przymknęłam oczy, aż poczułam przyjemne ciepło i piękny zapach męskich perfum.
- Ja też nie. - Odpowiedział, poklepując mnie po plecach, po czym odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy. Potem przycisnął do siebie moją koleżankę, na co ona prawie umarła i zamieniła się w posąg. - Nigdy nawet nie myślałem o tym, że będę miał fanów, a mam nawet coś więcej.
- Echelon. - Podsumowałam jednym słowem. Tak, należałam do tej rodziny i byłam z tego bardzo dumna. Co za szczęście mnie spotkało, żeby mieć ich przy sobie? Byłam na trzech koncertach zespołu, ale zawsze byli dla mnie nieosiągalni i nawet nie myślałam o tym, że kiedyś uda mi się z nimi porozmawiać. Następna płyta i trasa nie wydawała się nadejść zbyt prędko, przez co już prawie straciłam nadzieję. Nawet nie śniłam. Niech mnie ktoś uszczypnie.
- Dokładnie - potwierdził Jared. - Robimy wspólne zdjęcie i do zajęć, bo naskarżę na was bratu, że się szlajacie z nieznajomymi! - Jego głos nabrał śmiesznej stanowczości.
Wszystko działo się tak szybko, jakby minęła zaledwie minuta, a spędziłyśmy z nim prawie pół godziny. Wspaniały człowiek. Zrozumiałam, że kocham go jeszcze bardziej niż przedtem. Zapisałyśmy te chwile w pamięci oraz na karcie aparatu, po czym Jared pomachał nam i odszedł. Czy to był sen? Z pewnością dla Lucile, która dalej stała tak samo, ale byłam zmuszona wyrwać ją w końcu z błogiego stanu, gdyż musiałyśmy już wracać do ośrodka. Wystarczyło tylko kilkanaście szarpnięć i jeden mały plaskacz w zaczerwieniony już policzek.
- Lu, idziemy. - Dziewczynie pociekły łzy. W końcu i ja zaczęłam płakać i bez słów podążyłyśmy w stronę naszego celu, którym niestety nie był Jared Leto.
Słońce powoli zachodziło, a niebo przykryły ciemniejsze obłoki. Chłodny powiew wiatru zwiastował szybkie nadejście niekończącego się wieczora, którego wspomnienia już nie opuszczą.
Tam gdzie się spotkałyśmy, tam się rozstałyśmy, by zabarykadować się w swoich pokojach do samej kolacji. Myślałam, że zastanę w środku moje współlokatorki, jednak znów żadnej z nich tam nie było. W holu też panowały zadziwiające pustki. Zaniepokojona wróciłam do recepcji, by zapytać czy Claudia nigdzie ich nie widziała. Dowiedziałam się, że wiele osób wyszło gdzieś tuż po przesłuchaniach, już spory czas temu i jeszcze nie wróciło. Sprawdziłam czy czasem prócz zajęć z popołudnia nie było nic organizowane, ale okazało się, że nie, a nawet jeśli to przecież bym o tym wiedziała. Podążyłam więc do pokoju opiekunów i pukałam kilkakrotnie do drzwi, ale tu też żadnego znaku życia. Pozostało mi więc czekanie u siebie. Położyłam się na łóżku i próbowałam wyciągać z głowy cudowny głos Jareda. Przypominałam sobie każdy jego ruch, każde spojrzenie... Tak samo z Shannonem, ale jego obecności byłam pewna przez co najmniej te dwa miesiące, a Jared... Na tym kończyły się przemyślenia w samotności. Znów przysnęłam, ale obudziły mnie rozmowy i głośne stukania szpilek o podłogę. Współlokatorki nadchodziły. Gdy weszły do środka, wszystkie obdarzyły mnie zdumiałym spojrzeniem, po czym zilustrowały dokładnie wnętrze pokoju. Shirley miała spódniczkę tak krótką, że widać jej było dosłownie pół tyłka. Judy założyła krótkie spodenki z wysokim stanem, ale do tego obcisłą koszulkę z dużym dekoltem. Co tu dużo mówić, wyglądały odrobinkę wulgarnie, czego bym się po nich nie spodziewała, ale ostatnio i tak już nie wiedziałam co myśleć. 
- Była jakaś impreza? - Spojrzałam na zegarek - dziewiętnasta - to pora na imprezowanie? - pomyślałam.
- Nie - odpowiedziała Claire, patrząc się na dziewczyny. - Podobno Jared gdzieś tutaj był, Shannon się wygadał.
- I jak? Widziałyście go? - Starałam się nic nie chlapnąć. Teraz już rozumiałam ich stroje.
- No... - Shirley spuściła głowę. - Mówią, że już rano gdzieś wyjechał w pilnej sprawie...
Postanowiłam, że nic nie powiem o spotkaniu, ani zdjęciu, choć bałam się, że odczytają to z mojej twarzy. Starałam się grać niewzruszoną. 
- A ty? - Popatrzyła się na mnie Judy. - Co robiłaś? 
- Hmm... sprzątałam.
- No tak... Pięknie, dziękujemy.
- Nie ma sprawy.
Wyszłam z pokoju, bo nadal czułam się jak intruz. Odczuwałam też napięcie, widocznie wolały zachować do mnie dystans.
Przy kolacji rozmawiałam z Lucile o tym, jak poszły nam zajęcia. Tak jak przypuszczałam, trochę niekontrolowanie zaczęłam komplementować Shannona, a Lu cieszyła się razem ze mną, że trafił mi się taki nauczyciel. Ona kształtowała się w grze na wiolonczeli u Rufusa Gautdiego, który był sympatycznym aczkolwiek dosyć poważnym człowiekiem. Też był już po czterdziestce i ani trochę nie przypominał Shannona, który pomimo swojego wieku dalej wyglądał i zachował się na dwudziestoparolatka, ale nie na tym miałyśmy się skupiać. Tak czy inaczej, obie byłyśmy zadowolone z pierwszych zajęć.
George zapytał nas czy chcemy ognisko, jednak tylko kilka osób było chętnych, więc ostatecznie padło na noc w ośrodku. Do czasu, gdy nie zostałam w pokoju, nie widziałam nigdzie Shannona. Przyznaję, że już trochę tęskniłam. Prócz naburmuszonych dziewczyn, do samego rana nie spotkały mnie żadne niespodzianki.

~

Nadszedł czas sądu ostatecznego. Po godzinie ósmej, ja, moje współlokatorki oraz opiekunowie z Glassbury i oczywiście Albert, zostaliśmy zwołani do holu, gdzie każdy miał przedstawić swoją wersję wydarzeń co do zaginionych pieniędzy. Oczekiwałam i mojego nauczyciela, jednak niestety się nie pojawił. Opiekunka, która tamtej nocy krzątała się po korytarzu i weszła do naszego pokoju, najpierw tłumaczyła, że coś u nas zostawiła i musiała pilnie to odzyskać. Myślałam, że George jej uwierzy, ponieważ chyba przećwiczyła sobie dokładnie swój plan wydarzeń, dosłownie go wyśpiewywała. Była tak wiarygodna, że nawet ja sama zaczynałam jej wierzyć, ale George stwierdził, że gdyby tak było z pewnością poczekałaby na nas, aż same jej to oddamy i zapytana potem, jaką rzecz musiała tak pilnie odzyskać, rozproszyła się, po czym odpowiedziała, że telefon. Następnie Judy opowiedziała całą sytuację z tym jak znalazła pieniądze w mojej kosmetyczce, więc tuż po niej broniłam swojej osoby, że nie wiem, jak to się stało, bo nie wiedziałam, gdzie ona chowa pieniądze. Dodałam, że jeśli uznają mnie za winną, mogę opuścić obóz, jednakże nic nie zrobiłam i póki mogę, chcę bronić swojego stanowiska. Albert ciągle wskazywał na moją winę. Powiedział, że akurat krążył niedaleko i widział jak wkładam pieniądze Judy do swoich rzeczy. On także opisał tę sytuację bardzo realnie, ale tutaj odezwała się Shirley. Powiedziała, że to niemożliwe, bo widziała go w tym czasie na ognisku. Tego już nie mogliśmy jednak sprawdzić, bo przed plażą nie było żadnych kamer. Aż nareszcie nadszedł moment zbawienia. Uważnie obserwowałam Glassbury, która skwasiła się niezmiernie i w końcu krzyknęła:
- No dobrze, już dobrze! Powiem całą prawdę, ale to nie moja wina! No... to on mi kazał! - Kobieta już prawie zalała się płaczem, gdy wreszcie wskazała na Alberta. 
- Kazał? Proszę cię... - zaczął George. - To jest uczeń, on jest pod twoją opieką, to ty możesz mu wydawać rozkazy, a nie on tobie!
Przyglądaliśmy się tej sytuacji osłupieni. Kto by się tego spodziewał? Nie wiedziałam, co się dzieje.
- On mi zapłacił... - Jej wzrok powędrował na podłogę. - George, wiesz jaka jest moja sytuacja finansowa.
- Że co, Benson?! - krzyknęła Judy. - Kazałeś zapłacić za schowanie moich pieniędzy? Jak, jak... głupim trzeba być? Co takiego zrobiła ci Lorainne, że posuwasz się do czegoś takiego?
- Ona kłamie - stwierdził po chwili Albert. 
- Albercie, Melanie... zapraszam was do siebie. - Odparł wyraźnie zmęczony całą sytuacją. - Wy wróćcie do pokoju, po zajęciach postawię wyrok. 
Wtedy wreszcie doczekałam się przeprosin. Nie były one takie jakich oczekiwałam, ale ważne, że były. Napięcie, które wcześniej czułam w powietrzu, zniknęło bez śladu. Czułam, że wszystko się wyjaśni i  nie zostanę niesłusznie osądzona, a dziewczyny wreszcie mi zaufają. Miałam sporo powodów do spokoju, ale ciągle zastanawiałam się nad tym, dlaczego Albert zapłacił opiekunce? Skoro dał jej pieniądze... Musiał być bardzo zdesperowany i co nim kierowało? I dlaczego Glassbury się na to zgodziła? Na Boga, przecież ona jest opiekunką tych wszystkich obozowiczów! Kilka lat! W każdym razie, wierzyłam, że prawda wyjdzie na jaw i nie będziemy musieli na nią zbyt długo czekać.
Gdy poszłam sprawdzić plan zajęć, Shannon akurat je wywieszał na tablicy w holu.
- Cześć garnku.
Odwrócił się odrobinę rozkojarzony, ale potem jak zwykle obdarzył mnie szerokim uśmiechem.
- To teraz tak nazywacie nauczyciela?
- Ja nie mogę cię nazywać garnkiem, a ty możesz nas?
- Nie, ja mam większe prawa.
- Na przykład wywieszanie planu zajęć? - Zaczęłam się głupkowato chichrać, ale jego też nic przed tym nie powstrzymało. Nie potrafiliśmy być poważni w swoim towarzystwie. Czułam jakbyśmy stawali się dobrymi przyjaciółmi, ale potrzebowałam więcej czasu, tymczasem on krzątał się gdzieś nie wiadomo gdzie. W każdym razie daleko ode mnie. Chciałam jego towarzystwa, tak jak pewnie większość uczniów. Im więcej było, tym więcej chciałam. Chyba powoli się uzależniałam.
- Na przykład spacer z innymi garnkami na kawę. Co ty na to?
- No wreszcie! - pomyślałam. Nie czekał na odpowiedź wprost z ust, jakby czytał mi w myślach.
Zerknęłam na chwilę na plan i wiedząc, że dopiero za godzinę są kolejne zajęcia, spokojnie podążyłam za Shannonem. A nawet jeśli za te sześćdziesiąt minut miałby skończyć się świat, poszłabym na tę kawę. Tak, mogłabym tak skończyć.
Windą wjechaliśmy na samą górę budynku, czyli na wielki taras z mini-ogródkiem, leżakami i czterema stolikami z bambusa. Usiadłam przy jednym z nich, a mój opiekun przygotował nam po filiżance kawy. Gdy była gotowa, usiadł naprzeciwko mnie i stuknęliśmy kubkami na toast.
- Za twój talent - odrzekł z uśmiechem, na co zlałam się rumieńcem. Nie potrafiłam nic powiedzieć, więc upiłam łyk kawy. Była pyszna! Nigdy w życiu nie piłam lepszej kawy. W końcu ma się ten fach. Rozkoszując się smakiem napoju, słuchałam mojego towarzysza. - Żałuję, że nie byłem na spotkaniu...
- Nie masz czego żałować, jak zwykle wielki zamęt. Naprawdę nie chcę o tym mówić.
- Mam nadzieję, że już cię o nic nie oskarżą. A ja... Jared chyba stracił głowę. - Na to ostatnie zdanie, prawie wylałam na siebie przygotowane złoto z kofeiną.
- Co zrobił?
- On potrzebuje dużo pracy, bo te wakacje źle na niego wpływają. Dzwonił do mnie podobno z pilną sprawą, a co się okazało? Chłopak się chyba zakochał. Paplał coś, że spotkał jakieś dziewczyny na plaży wczoraj przed wieczorem, podobno z pobliskiego obozu i żebym uważał, bo za którąś z nich wyjdzie. Wiesz, cieszyłbym się jakby sobie kogoś w końcu znalazł, ale on już chyba nie ma głowy do takich spraw. Jest niepoważny.
Przez ten cały czas, gdy Shannon opowiadał czułam, że moje wnętrzności latają we mnie jak na rollercoasterze.
- Uważaj, kawa! - krzyknął wyrywając mi kubek z rąk. - Co się z tobą dzieje?
- Shannon, to chyba byłam ja.

środa, 6 sierpnia 2014

Rozdział III: Szukanie prawdy

Nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli, nie wszystko będzie wyglądało tak, jak oczekujemy. Wyjazd na obóz mojego życia był tego chyba najlepszym przykładem. Nie potrafiłabym zliczyć ile razy układałam sobie perfekcyjne scenariusze, jak długo zastanawiałam się ile przyjaciół dzięki temu wyjazdowi zyskam. Te wszystkie cudowne wyobrażenia nawet nie dążyły w stronę rzeczywistości, ale rozliczyły się ze mną, zostawiając mi jedno jedyne, o którym nigdy bym nie pomyślała. Idola, który właśnie siedział przede mną i z którym mogłam rozmawiać.
- Przepraszam, zamyśliłam się... - Zrobiło mi się strasznie głupio. Nie rozumiałam tego, że jakiś durny pacan zwany Albertem, albo Albert zwany durnym pacanem, mógł odwrócić moją uwagę od jednego z najcudowniejszych ludzi na świecie. 
- Widzę, że się czymś za bardzo przejmujesz - oznajmił, spoglądając na mnie z troską, przez co musiałam zatopić oczy w talerzu, bo czułam, że moje poliki płoną. - Chodzi o tą grę zespołową? Przecież...
- Wiem. Nie, to nie to. Nic takiego, po prostu nowe miejsce, towarzystwo... ciężko to znoszę, ale nieważne. Już jest dużo lepiej. - Podniosłam głowę i skrzywiłam usta w nieszczery uśmiech. 
- Mam taką nadzieję. Po obiedzie zabieram was na krótkie przesłuchanie, każdego po kolei, by każdy z was mógł się wykazać. Pytałem czy nie chciałabyś może pomóc mi w roznoszeniu notek informacyjnych po pokojach, ale może lepiej zrobi ci jakiś odpoczynek w samotności, przemyślenie spraw...
- J-ja? Nie, nie. Bardzo chętnie pomogę! Odpoczynek? Myślę, że wręcz przeciwnie, muszę mieć jakieś zajęcie. 
Normalnie nie byłabym chętna do takich rzeczy, ale skoro sam Shannon mnie poprosił... Zdawało się, że tylko on mógł mi poprawić humor i pozwolić zapomnieć o całym świecie. Po posiłku, rozeszliśmy się do pokojów, ale przedtem obiecał, że spotkamy się za dwadzieścia minut w holu i tam mi powie co mam robić. Ciągle w głowie miałam sytuację z Judy, ale nie byłam smutna. Wręcz przeciwnie, szalałam ze szczęścia na myśl, że spędzę południe z moim nauczycielem. A co do tych pieniędzy, wierzyłam, że wszystko się wyjaśni, tylko powinnyśmy obie trochę ochłonąć. Wiedziałam, że nie było mowy, aby w tym czasie mi uwierzyła. 
W holu byłam dużo przed czasem, ale spotkałam tam Lucile, która skarżyła się na jakieś robale w jej pokoju. Była wręcz roztrzęsiona i prawie płakała, poza tym, krzyczała, że prędzej zamieszka na ulicy niż tam wróci. Słuchając jej, aż nie mogłam uwierzyć, że aż tak można przejąć się małymi zwierzaczkami. Niewiarygodne jak wielu różnych typów ludzi uczestniczyło w tym obozie. 
Gdy dziewczyna odrobinę się uspokoiła i przysiadła na kanapie, czekając aż ludzie zajmujący się odkażaniem, oczyszczą pokój, postanowiłam poczekać razem z nią. 
- Jestem Lorraine. - Przedstawiłam się i wyciągnęłam rękę do uścisku, jednak widząc jej niezainteresowanie, schowałam ją z powrotem do kieszeni bluzy. 
- Ta, wiem kim jesteś, słyszałam o tobie - sparaliżowała mnie wzrokiem, a na jej słowa nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale pierwsze co mi przyszło do głowy to było to, że pewnie bezczelny opowiedział już o mnie wszystkim. Takie życie. 
- Słuchaj, nie wiem kto, a tym bardziej co, o mnie tyle nawija, ale nie zamierzam się bronić. Mam tylko nadzieję, że nie będziesz kolejną osobą, która oceni mnie po plotkach. Chciałabym mieć tu z kimś pogadać, o dużo nie proszę, zainteresuje mnie nawet to, co zjadłaś na śniadanie.
- Śmiała z ciebie laska. 
- Wiem, ale przed robalami też czasem uciekam. Straszne są nie? Te ich wielkie oko cyklopa śni mi się po nocach, a te zgrabne, owłosione nóżki... Ciekawe po ile tam u nich sprzedają golarki? Pewnie tylko tym bogatym, bo coś rzadko które nie mają owłosienia... Biedaczki. - Zaczęłam się śmiać, a po dłuższej ciszy Lucile także wybuchnęła śmiechem. Cieszyłam się, że zdołałam komuś poprawić humor. Może chociaż ona nie będzie uważała mnie za osobę, którą trzeba omijać szerokim łukiem. Za dziwną - proszę bardzo, ale mam nadzieję, że chociaż w ten pozytywny sposób.
Shannon już czekał i przyglądał się nam z uśmiechem, po czym zrobił pytającą minę, na co wyszczerzyłam zęby na znak, że wszystko w porządku. Podszedł do nas i zmierzył wzrokiem koleżankę. Szybko zabrałam głos.
- Chciałabyś pomóc nam w roznoszeniu notek? - zapytałam. Oczywiście wolałam być sam na sam z moim idolem, ale w ostatnim momencie pomyślałam, że gdy spędzę więcej czasu z Lucile, pozwoli mi to na nawiązanie z nią jakichś lepszych relacji. A przy moim opiekunie też nie wyjdę na dziewczynę, która nie potrafi się zintegrować.
Lucile była zachwycona tym pomysłem i mimo że należała do innej grupy, miała innego opiekuna, też pragnęła spędzić trochę czasu ze sławnym perkusistą. Co jakiś czas stukała mnie w ramię, chichotała wskazując na jego umięśnienie i podgadując na ucho komentarze odnośnie jego cudownej budowy ciała. Jak na początku mnie u wszystkich takie zachowanie irytowało, ona robiła to w taki sposób, że sama nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. I trudno było uwierzyć, że byłyśmy pełnoletnie. Może na takie wyglądałyśmy, ale wciąż odzywała się w nas mentalność nastolatek. Najśmieszniejsze jednak było to, że Shannon nic nie słyszał i myślał, że to z jego żartów się tak chichramy, więc coraz bardziej się w to wczuwał i było cudownie. Gdy mój opiekun któryś raz z kolei pukał do drzwi, potem chowając się za rogiem i wyskakując z wypuszczonym na wierzch językiem, przy tym wydając triumfalny okrzyk, przypomniało mi się dzieciństwo. 
Nie było ono zbyt kolorowe. Rodzice bardzo dużo pracowali, nie było ich cały dzień w domu. Czasem nawet zostawali w pracy jeszcze po godzinach. Wtedy przesiadywałam u sąsiadów. Mieli oni dzieci, Stuart, chłopak w moim wieku, z którym do dziś się przyjaźnię i jego trzech braci - Henry, David i Tom, którzy jakiś czas temu wyjechali do Europy z resztą rodziny. Stuart został sam, ale ma własną firmę w Kanadzie i żyje na wysokim poziomie. Często kontaktujemy się ze sobą i jeszcze przed moim wyjazdem parę razy się spotkaliśmy. Wtedy wspominamy sobie te dawne przygody kiedy niczego nie potrzebowaliśmy prócz swojego towarzystwa, a największą frajdą były wspólne zabawy na podwórku. Spędzaliśmy ze sobą całe dnie i czasami także noce, bawiąc się w chowanego, w berka, robiąc schrony, czy uciekając przed wyimaginowaną lawą. Och, co to były za czasy. Shannon niezmiernie przypominał mi młodego Stu i na widok jego wyczynów, przywołujących wspomnienia, uroniłam kilka łez.
- Hej! Co jest? - zapytała Lucile, zwracając tym samym uwagę naszego towarzysza.
- To ze śmiechu, przestańcie już, błagam, bo zaraz wybuchnę. - Zgięłam się w pół. Nie przyznałam się do tego, o czym myślałam, ale nie była na to pora. Nie chciałam niszczyć tak świetnego południa.
Po obejściu wszystkich pokoi, zmęczeni wspólnymi wybrykami przysiedliśmy razem po obu stronach korytarza i oparliśmy się o ściany, z których bił przyjemny chłód. Patrzyliśmy się na siebie i chichotaliśmy, przypominając sobie i naśladując miny ludzi, którzy niczego nieświadomi otwierali drzwi. Dawno się tak nie bawiłam i jak mniemam, reszta mojego towarzystwa tak samo. Pomyślałam, że jednak zaproponowanie zajęcia Lucile było jedną z moich lepszych decyzji w ostatnich dniach. Cieszyło mnie, że Albert nie wiedział o mojej nowej znajomości i nie będzie próbował jej popsuć, ale nawet jeśli dowiedziałby się, ostrzegłam dziewczynę przed plotkami. Wszystko miało się ku dobrej drodze. W końcu, przecież po burzy zawsze wychodzi słońce.
Wróciłam do pokoju, aby się przebrać. Czekały tam na mnie moje współlokatorki, jednak nie były same. Pani Glassbury. Zmierzyły mnie nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Usiądź i opowiedz jak to się stało, że pieniądze Judy znalazły się w twoich rzeczach. - Zabrzmiał poważny głos opiekunki i gdy ucichł, dziewczyny skrzyżowały ręce, czekając na moje tłumaczenia.
- Już tłumaczyłam, to nie ja. Nie mam pojęcia, naprawdę.
- Ufałam ci - wykrzyknęła Judy. - Cały czas patrzyłaś jak się przejmuję.
- Judy... przecież widziałaś, że też się tym przejęłam! Nie mogłam na to patrzeć. Przy takim zachowaniu to nawet prawdziwy przestępca by się zagiął i oddałby ci te pieniądze tylko żebyś przestała. I ty myślisz, że to naprawdę byłam ja?
- A kto inny?! Przecież te pieniądze były u ciebie!
- A skąd miałam wiedzieć, gdzie ty chowasz pieniądze?!
- Tej nocy, gdy my siedzieliśmy przy ognisku, ty przyszłaś tu specjalnie wcześniej, żeby je znaleźć i zachować dla siebie. A potem udawać jak gdyby nigdy nic.
- Tak, na pewno. Wiesz po co tu przyszłam?! Bo nie ma nikogo przy mnie, bo wszyscy wokół traktują mnie jak powietrze, a na dodatek tamten dureń robi wszystko, by moje wymarzone przez kilka lat wakacje, stały się największym koszmarem i właśnie się stają. I myślisz, że jak w końcu znalazłam bratnią duszę i gdy już zrozumiałam, że właśnie ty nią jesteś, byłabym zdolna cię odepchnąć i stać się wrogiem dosłownie wszystkich i gotowa, by nie mieć dosłownie nikogo? Naprawdę nie mam o niczym pojęcia. Też chciałabym wiedzieć kto to był. Nie wiem jak to się stało, naprawdę nie wiem. I wierz mi lub nie, ale nie zamierzam więcej nic mówić. - Wykrzyknęłam ze łzami w oczach, wzięłam z łóżka koszulę i zamknęłam się w łazience, wcześniej z impetem trzaskając drzwiami.
Potem już nie zamieniłam słowa z dziewczynami. Dałam im czas do przemyśleń i próbowałam wierzyć, że prawda szybko wyjdzie na jaw i ludzie dowiedzą się, że wszystko było jedną, wielką, okrutną i zaplanowaną plotką bez ziarenka prawdy. Przed pokojem stał Shannon z wyrazem twarzy, którego nie potrafiłam określić. Troska? Politowanie?
- Stąd było słychać jak krzyczysz... Na pewno wszystko w porządku? - Tak bardzo chciałam tego uniknąć. Nie mogłam zadręczać problemami faceta, których miał już ich w życiu tak pełno, że wolałabym sobie nawet tej liczby nie wyobrażać. Ale nie mogłam już dłużej mówić, że wszystko okej, skoro moje krzyki było słychać w całym ośrodku.
- No dobrze... Koleżance zniknęły pieniądze. Strasznie się tym przejęła, bo w sumie kto by się nie przejął, prawda? Próbowaliśmy ich szukać, aż w końcu rano znalazła je w mojej kosmetyczce, a ja naprawdę nie mam pojęcia jak one się tam znalazły. Ten Albert z zajęć szantażuje, że powie o wszystkim tobie, a najlepsze jest to, że ja nic nie zrobiłam. I gdy już myślałam, że będzie dobrze, że się okaże kto to był, przychodzę do pokoju, a tam one czekają na wyjaśnienia. Wytłumaczyłam, a raczej, jak słyszałeś, wykrzyczałam im prawdę, ale wątpię żeby ktokolwiek w to uwierzył. I wiesz co? Mogą mnie oskarżyć o oszustwa i kradzieże, a potem odesłać do domu. Będzie mi przykro, bo to miały być moje najwspanialsze wakacje, ale nie chcę dłużej znosić wzroku ludzi z całego obozu, którzy patrzą się na mnie jakbym im co najmniej pozabijała rodzinę.
- Nie wierzę. Wiesz co... spróbuj się tym tak nie przejmować. Ja już coś wymyślę.
- Nie rób nic, nie chcę sprawiać kłopotu. Nie mogę znieść tego, że wylądowałam tu i trzeba się mną opiekować i obserwować co pięć minut jak małe dziecko. Naprawdę nie chciałam, by to tak wyglądało.
- Dobra, dobra. Ja też tu jestem dzieckiem, sama dziś byłaś tego świadkiem. - Rzeczywiście, jego śmiech był taki, jakby nagle milion małych rączek zaczęło go łaskotać. - Idź na obiad, po posiłku będzie omówienie dzisiejszych zajęć i ustalimy co i jak. Już, zmykaj.
Odeszłam, zastanawiając się, co takiego wymyśli mój opiekun. Minęło tak mało czasu od naszego przyjazdu, nawet nie ćwiczyliśmy, a już byłam tak zmęczona wszystkim, jakby minęły dwa miesiące ciężkiej pracy. Podczas obiadu, moje towarzystwo ograniczyło się do samej Lucile, gdy dziewczyny z pokoju dołączyły się do innej grupki i rozmawiały, co jakiś czas zaglądając przez ramię, by sparaliżować mnie wzrokiem. Byłam intruzem, przynajmniej się tak czułam.
Tuż po posiłku, George kazał nam zostać na miejscach. Na górze, gdzie wcześniej stał barek, był projektor i za jego pomocą mieliśmy wszyscy ujrzeć plan zajęć dla wszystkich grup, wraz z listą i kolejnością osób, które będą przesłuchiwane. Mieliśmy też naszykowane kartki, na których kazano nam także zapisać swoje numery, aby każdy wiedział kto po kim będzie. Jednak przedtem, do sali wszedł Shannon i tym samym zatrzymał projekcję.
- Plany się nieco zmieniły - krzyknął, trzymając w ręku płytę. Włożył ją do laptopa i nagle, ku zdziwieniu wszystkich... pojawił się film. Myślałam, że tam umrę. Nie wiem, czy ze stresu, sympatii, wdzięczności... Przedstawiał on korytarz, po którym chodziła Glassbury i w pewnym momencie z pęczka kluczy, który trzymała, wybrała jeden i otworzyła drzwi do mojego pokoju.
- Proszę to wyłączyć! - krzyknęła nagle, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych.
- Myślę, że to wystarczy. - Odezwał się bohater Leto. - Otóż, tej nocy, tajemniczo zniknęły pieniądze lokatorki z tego pokoju i jak się okazuje, niewinna Lorraine, także z tego pokoju, została oskarżona o kradzież i oszustwa, które na dodatek, bezczelnie zostały rozsyłane po całym obozie przez Alberta Bensona.
Miałam łzy w oczach. Potem zaśmiałam się pod nosem, bo nigdy nie widziałam Shannona takiego, brzmiał jak stróż prawa i patrzyłam jak z wielką dumą staje się panem sytuacji.
- To nie jest żaden dowód! Ja musiałam... - Glassbury zaczęła się bronić, ale George za chwilę ją uciszył.
- Jutro rano na zbiórce w holu omówimy całą sytuację, a Shannon... już dziękujemy. Dobrze, że tak bardzo troszczysz się o grupę. - Zabrzmiało to trochę sarkastycznie, ale nie przejmowałam się. Byłam oszołomiona tym, co zdziałał dla mnie mój opiekun, mój idol, jeden z najlepszych ludzi na świecie.
Shannon jak szybko przyszedł, tak szybko odszedł posyłając mi uśmiech, ten, dzięki któremu czułam się lepiej. Chciałam mu podziękować, ale widocznie się gdzieś śpieszył i pomyślałam, że zrobię to na moim przesłuchaniu. Byłam czternasta w kolejności, więc przypuszczałam, że spotkamy się tuż przed kolacją. Po dużym zgromadzeniu, udałam się prosto do pokoju. Nie powiem, liczyłam na jakieś przeprosiny, ale ich nie usłyszałam.
- Nie spodziewaj się, że wskoczę ci w ramiona. - Byłyśmy same, ponieważ reszta dziewczyn jeszcze nie dotarła. Judy usiadła na łóżku i udała, że z wielkim zainteresowaniem czyta gazetę. Podeszłam do niej i odrzuciłam papiery za siebie, patrząc jak opadają na łóżko Shirley. - No... EJ!
- Słuchaj, nie oczekuję od ciebie byle czego. Chcę tylko byś nie wierzyła w plotki. To też taka rada na przyszłość. Gdy cię poznałam, czułam, że jesteś warta uwagi, że masz wielkie serce. Tylko dajesz się omamić, ale rób co chcesz. Ja będę walczyła o powodzenie moich wakacji. - Ucichłam, lecz widocznie Judy nie była zainteresowana dalszą rozmową. Poszła po gazetę i ponownie zatopiła w niej wzrok. Znów nadszedł czas na milczenie.
Podążyłam do recepcji, by spytać, który numer jest na przesłuchaniu i gdy dowiedziałam się, że niedługo moja kolej, postanowiłam przysiąść na kanapie w holu i naskrobać list do rodziców. Po kilku napisanych zdaniach, rozmyśliłam się i wyrzuciłam go do kosza. To jeszcze nie był ten czas.
- Czternastka. - Zabrzmiał znajomy głos z głośnika, po czym udałam się na zewnątrz do niewielkiego pomieszczenia z przezroczystymi ścianami. Otaczały go palmy. Po zżółkniętych liściach było widać, że miały już swoje lata. Gdy otworzyłam hebanowe drzwi, owionął mnie zapach drewna bijący od drewnianych paneli i parkietu na podniesieniu. Na nim, stała perkusja, za którą obserwował mnie mój wybawiciel. Na widok sprzętu, za którym tęskniłam poczułam jakby miód rozpływał się po moim sercu, szczególnie przy takiej osobie. - Kogo my tu mamy...
- Shannon... dziękuję. Nie wiem jak mam ci się odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobiłeś.
- Po prostu ciesz się swoimi wakacjami. - Wstał i poklepał miejsce przy perkusji na znak, abym usiadła. Wtedy zaczął zjadać mnie stres. Próbowałam się rozluźnić i potraktować perkusję jak moją przyjaciółkę, jak mój sprzęt. - Pokaż jak się trzyma pałeczki i jak liczysz, sprawdzimy tempo, rytm..
Shannon od razu spostrzegł, że nie jest mi łatwo, bo ręce, którymi trzymałam drumsticki, zaczęły trząść się jak oszalałe. Na początek więc złapał mnie za nie i sam nimi uderzał, a rozkazał pracować stopą. Nagle, obudziło się we mnie zwierzę. Wiedziałam, że to szansa, aby mu zaimponować, więc przypomniałam sobie moje ostatnie wyczyny w domu i zaczęłam grać po swojemu.
- Stop! - Na jego okrzyk, podskoczyłam w miejscu. - To... było naprawdę dobre! Zagraj jeszcze raz.
Z lekkimi problemami, ale udało mi się powtórzyć wcześniejsze uderzenia. Myślałam, że zaleję się podnieceniem. Nikt nie potrafi zrozumieć, prócz muzyków, ile ta gra potrafiła sprawić mi szczęścia. Czułam się jak jej władczyni.
Shannon pochwalił mnie, a potem zaczął uprawiać dzikie ruchy, podczas mojej dalszej gry, co sprawiło, że stałam się bardziej odważna niż przedtem. Muszę przyznać, że był niesamowitym nauczycielem. Motywował i sprawiał, że gra u jego boku miała więcej przyjemności.
- Mam nadzieję, że starczy nam jeszcze czasu, aby trochę razem przetrenować - oznajmił. - Idzie ci naprawdę nieźle.
- Dziękuję! - pisnęłam, po czym ukłoniłam się prawie do samej ziemi i wyszłam na zewnątrz, machając nauczycielowi na pożegnanie.
Czułam, że jednak sen się spełni.